sobota, 13 kwietnia 2019

Królestwo. Szczepan Twardoch

Królestwo. Szczepan Twardoch

Szczepan Twardoch nie boi się poruszać tematów trudnych. II Wojna Światowa, Żydzi, Polacy i ich relacje są pokazane w mistrzowski sposób na kartach "Królestwa".


Tym razem bohaterem pierwszoplanowym nie jest już Jakub Szapiro - żydowski bokser i gangster. Walkę o przetrwanie musi wziąć na swoje barki Ryfka - burdelmama i nieszczęśliwie zakochana w złym człowieku kobieta - postać pierwszoplanowa.

Ukrywając się w ruinach Politechniki warszawscy Romeo i Julia próbują przetrwać żywiąc się jednym ziemniakiem i resztkami, jakie Ryfka znajdzie podczas nocnych obchodów stolicy. Jest nocnym zwierzęciem - skutecznym aż do bólu.

Szczepan Twardoch w opozycji do "Królestwa" nie stosuje fantastycznych zabiegów. W opowieści Ryfki, Dawida (syna Jakuba) widać tą niebezpieczną rzeczywistość wojny, okupacji i getta. Głód, śmierć i wszechobecne cierpienie zakrywają Boga, który nie reaguje. W "Królestwie" nie ma pytania, czy Bóg istnieje - są tylko dowody na jego brak.

Nie ma w "Królestwie" dobrych Polaków. Wyrzucają Żydów z ich domów, każą wypier... z Polski i świetnie współpracują z nazistami. Dawida próbują okraść nawet gdy ten prawie zginął uciekając z transportu do Treblinki. Żyd to dla Polaka w "Królestwie" bogacz, którego należy okraść wyrównując te przedwojenne nierówności.

Szczepan Twardoch generalizuje i pewnie czyni to tylko i wyłącznie na potrzeby "Królestwa". Wiadomo, że Polacy w czasie wojny w większości przypadków pomagali nie tylko Żydom uniknąć zagłady. Inną sprawą są odwieczne konflikty, w których Żyd musi być lepszy od Polaka we wszystkim bo jak mówi Jakub Szapiro "każda nasza porażka jest natychmiast klęską".

Literacko jedna z lepszych książek, jakie miałem okazję czytać.


czwartek, 11 kwietnia 2019

Policjanci. Bez munduru. Katarzyna Puzyńska

Policjanci bez munduru
Katarzyna Puzyńska po rozmowach z policjantami z ulicy na tapetę wzięła ich kolegów "bez munduru". Okazuje się, że opowieści ludzi z CBŚP, kryminalnych czy policyjnego psychologa niczym nie przypominają wcześniejszej książki.

"Policjanci. Bez munduru" to rozmowy Puzyńskiej z pracownikami dochodzeniówki, kryminalnej czy operacyjnej. Wydawać by się mogło, że elita polskiej policji zastrzeli nas historiami, które zmrożą krew w żyłach. Spektakularne zatrzymania, ogromne pieniądze czy wielkie afery występują w filmach Vegi - nie w rzeczywistości.

Po przeczytaniu rozmów Puzyńskiej dochodzę do wniosku, że praca "bez munduru" nijak ma się do amerykańskich filmów i realiów polskiej prewencji. Oprócz znanego i wałkowanego motywu o bardzo niskich zarobkach (pomimo PiS-owskich podwyżek), słabym życiu rodzinnym i wątłym zdrowiu nie znajdziemy w rozmowach czegoś ekstra. Języczkiem uwagi jest opowieść o "znanym" terroryście przebywającym na terenie Rzeczpospolitej.

Generalnie praca elity polega głównie na żmudnym i pełnym wysiłku rozwiązywaniu kolejnych spraw przy użyciu małej ilości środków - komputerów bez internetu, małej ilości papieru ksero czy długopisów. Czasem ma się wrażenie, że elita "bez munduru" to połączenie McGayvera z Batmanem i Harrym Potterem. Z niczego potrafią zrobić coś, co poprawia statystyki i pozwala rozwiązać sprawę. Przy okazji żyją na pełnej adrenalinie niszczącej umysł i ciało.

Bohaterowie poprzedniej książki Puzyńskiej - ci z pierwszej linii frontu - mają pracę bardzo ciężką. Ilość interwencji, kontuzji, pościgów, meneli, fekaliów i braku szacunku dorównuje dzisiaj wyłącznie nagonce na nauczycieli i ich walce o godne życie i nauczanie. Z rozmów Puzyńskiej z elitą wnioskuję, że ta formacja to mrówcza praca z doskonałymi wynikami. Bez fajerwerków i wszystkiego co z tym związane.

Książka zapowiadała się świetne - wygląda jednak na to, że życie nie zawsze jest takie mega kolorowe jak filmy Patryka Vegi.






poniedziałek, 8 kwietnia 2019

iGen. Pokolenie bez przyszłości?

Igen

Kim są ludzie z pokolenia iGen? Urodzeni po 1995 roku. Dorastali z telefonem komórkowym, mieli konto na Instagramie, zanim poszli do liceum, nie pamiętają czasów sprzed internetu. Różnią się od każdego poprzedniego pokolenia. Mowa tu o jednej czwartej Amerykanów. To iGen (skrót od „iGeneracji”) – pokolenie internetu. Właśnie nadeszło.


Dr Jean Twenge postanowiła przyjrzeć się tym ludziom w książce ukazującej się nakładem wydawnictwa Smak Słowa. "iGen" to opowieść o chłopakach i dziewczynach, którzy mają problem w bezpośrednim kontakcie z innymi. Nie patrzą się w oczy przez ciągłe przesiadywanie na smartfonie czy tablecie. Są bardziej znerwicowani niż ich dziadkowie i rodzice. W pokoleniu iGen ilość lęków, strachów, depresji jest zatrważająca tak samo jak ilość samobójstw.

Kończą z życiem bo rówieśnicy obrazili ich na Instagramie. Decydują się na tak drastyczne kroki w momencie, gdy na facebooku nie zostali dołączeni do ważnej grupy czy ktoś wykorzystał ich zdjęcia ze Snapchata. Czytając "iGen" cieszę się, że urodziłem się w 1984 roku.

Według dr Jean Twenge iGenowcy wolą mieć niż być. Marki są bogiem, marki są kluczem dla tego pokolenia, które jednak nie zapełnia sobie przestrzeni kolejnymi przedmiotami. Trudno dotrzeć do iGenowców z ofertą handlową. Jak zachęcić ich do zakupów biorąc pod uwagę te sprzeczności?

Bóg nie jest dla nich czymś atrakcyjnym. Lajki na Instagramie mają większą wartość niż duchowe czucie świata. Ilość followersów stanowi bezpieczną podstawę życia a Bóg jest pojęciem słabszym niż "zasięgi". Zasięg to bóg? Dla iGenu zdecydowanie tak!

Ilość wspomnianych różnic poraża jednak dzięki ogromnej pracy, jaką wykonała autorka "iGenu" nawet taki dziad jak ja zaczynam ich trochę kumać. Czytając o 11 milionach respondentów biorących udział w badaniach można stwierdzić, że "iGen" to dopiero początek.

Chcąc nadążyć za tym pokoleniem należy jeszcze głębiej przyjrzeć się dziewczynom i chłopakom, którzy siedzą cały czas na TikToku. Przecież oni w końcu też dorosną - jednak według dr Jean Twenge zdecydowanie później niż inne pokolenia ostatnich lat.

Z tą dorosłością to też ciekawa sprawa. iGen nie chce dorastać, bo to za trudne i niosące zbyt wiele wyzwań. Dowodem na ten stan rzeczy jest aplikacja TikTok, w której młodzi ludzie "tworzą" 15 sekundowe klipy pod fragment muzyki stając się gwiazdami spotykającymi się z fanami w galeriach handlowych.

Czy da się teraz wychować dziecko, które nie będzie iGenem? Można nie kupować smarfonu na pierwszą wizytę w przedszkolu i będzie zdecydowanie łatwiej niż wtedy gdy grzechotka dla malucha jest marki Samsung.

Życie z aplikacjami to wyzwanie nie tylko dla iGenu. Pytanie - jak żyć Panie Premierze? jest w tym przypadku bardzo ważne.

Zachęcam do lektury.


poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Ciemno, prawie noc. Joanna Bator

Ciemno, prawie noc. Joanna Bator

"Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł jest wszędzie" - tym mottem zaczyna swoją opowieść Joanna Bator. W "Ciemno, prawie noc" jesteśmy świadkami Polski z baśni, w której mało kto chciałby żyć.


Alicja Tabor - uznana reporterka po latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż o zaginionych dzieciach. Temat bez gotowej odpowiedzi i niesamowicie trudny jest dla niej początkiem przeżywania tego, czego doświadczyła w przeszłości i starała się zapomnieć.

Joanna Bator umie pisać. W "Ciemno, prawie noc" dostajemy porządną dawkę horroru, którego nie powstydziłby się Stephen King. Pieczone w piekarniku lalki Barbie, spalone koty czy żywe obrazy pedofilii to niektóre z elementów "Ciemno, prawie noc". Bo rzeczywiście nie widać w tym świecie światła - idei mogącej zmienić życie ludzi z Wałbrzycha i okolic.

Są za to kości mające leczyć ludzi z wszelakich przypadłości. Jest nowy mesjasz - były pracownik kopalni mogący zmienić świat na lepsze wespół z masą, która nienawidzi Żydów, Polaków, gejów, protestantów, murzynów i wszystkiego co inne. Próżno w tym towarzystwie szukać światła. Jest ciemno - prawie noc. Podziwiam Joannę Bator za umiejętność wiernego oddania języka bohaterów, tworzenie neologizmów i kultowego oddania naszych, polskich dyskusji w internecie. Czapki z głów!


Ilość tajemnic i nierozwiązanych spraw z przeszłości przeraża. W tym wszystkim Alicja Tabor z coraz lepiej świecącą pochodnią pokazuje słabość konstrukcji ociekającej śluzem i masą skrywającą zwierzęcą naturę człowieka. Wszyscy tańczą wokół tego taniec śmierci do momentu, kiedy reporterka od spraw beznadziejnych zbliża się do rozwiązania sprawy.

Książka bardzo mocna i niesamowicie dobra. Jest ciemno - prawie noc a ja idę czytać. Jeszcze raz i jeszcze.

niedziela, 17 marca 2019

Ja, joga

Ja, joga

Książka "Ja, joga" autorstwa Susan Verde i Petera Reynoldsa reklamowana jest jako lektura dla dzieci chcących zacząć przygodę z jogą. Błąd - ten prosty podręcznik jest dla każdego!

"Ja, joga" to opowieść pokazująca jak szybko zmienia się dzisiejszy świat. Dziewczynka, która jest główną bohaterką opowieści mierzy się z problemami dotykającymi dzieci i dorosłych.

Kiedy przytłacza ją świat, zaczyna przeszkadzać szept a ludzie nie za bardzo chcą wchodzić w relacje ona mówi: "Zamykam oczy i robię miejsce w myślach i sercu, żeby tworzyć i śnić. Jestem jogą".

W ciekawy sposób autorzy łączą poszczególne asany z ich wpływem na postawę wobec życia i problemów. Asana drzewo pozwala dziecku (i dorosłemu) poczuć się pewniej w niepewnym świecie. Pozycja, którą nazywa się wojownik sprawia, że bardziej jesteśmy skłonni walczyć o swoje. Asana księżyc to zaś możliwość udowodnienia, że wszystko jest możliwe - nawet taniec z księżycem.

Autorzy zwracają uwagę, że dzieci praktykujące ćwiczenia jogi od małego są dużo bardziej odporne na choroby i stres w dorosłym życiu. Warto pamiętać, że każdy może spróbować asan bez względu na wiek. "Ja, joga" jest świetnym wprowadzeniem w świat podstawowych ćwiczeń dla każdego.

Szukasz wyciszenia i uspokojenia? "Ja, joga" jest zdecydowanie dla Ciebie.


Trzynasty dzień tygodnia. Ryszard Ćwirlej

Trzynasty dzień tygodnia

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku wprowadzono w Polsce Stan Wojenny. Ryszard Ćwirlej świetnie wykorzystał tamten czas w "Trzynastym dniu tygodnia" - opowieści, w której zbrodnia miesza się z polityką i dużą dawką humoru.


W nocy z 12 na 13 grudnia grupa milicjantów, w której znajduje się dobrze znany czytelnikom prozy Ryszarda Ćwirleja - Mirek Brodziak, zostaje wysłana do jednego z działaczy Solidarności celem aresztowania. Niby wszystko idzie w porządku jednak w mieszkaniu obok znaleziony zostaje zamordowany człowiek. Chwilę później okazuje się, że w innej części Poznania kolejna ofiara została zabita strzałem w serce.

Co ma wspólnego ta dwójka ze sobą i Solidarnością? Czemu sprawą tak intensywnie interesuje się Służba Bezpieczeństwa? Dlaczego chorąży Teofil Olkiewicz nie może kupić jak normalny człowiek wódki?

"Trzynasty dzień tygodnia" to opowieść, w której czytelnik znajdzie wszystkie mocne strony prozy Ryszarda Ćwirleja. Poznańska gwara, topografia miasta i okolic oraz humor sytuacyjny i postać Teofila Olkiewicza sprawiają, że ta i pozostałe książki Ćwirleja są zawsze na topie.

W "Trzynastym dniu tygodnia" dowiadujemy się więcej na temat początków pracy w milicji Mirka Brodziaka, który pierwsze kroki w służbie stawiał właśnie w Stanie Wojennym. Również przeszłość Teofila Olkiewicza - byłego funkcjonariusza SB jest bardzo ciekawa i wyjaśnia wiele sytuacji z innych opowieści o milicjantach z Poznania autorstwa Ćwirleja.

Solidarność i jej działacze w tej opowieści to również bardziej grupa humorystyczna niż poważni panowie walczący o demokrację. Autor "Trzynastego dnia tygodnia" słusznie pokazuje zwykłych obywateli niezwiązanych ze związkami, którzy pociągnęli zmiany w historii wspierając opozycjonistów i obalając system.

"Trzynasty dzień tygodnia" to ciekawa literatura i świetna lekcja historii.


sobota, 9 marca 2019

Krótki kurs uważności

Sztuka dobrego życia

Czujesz, że marnujesz czas? Nie wiesz jak podejmować decyzje? Być może nie ćwiczysz uważności pozwalającej na unikanie błędów w wielu dziedzinach życia.


Uwaga, czas i pieniądze - to według Rolfa Dobellego - trzy najważniejsze zasoby. Wielu powie, że pieniądze nie są najważniejsze. Fakt! Nawet jednak czas wydający się cennym zasobem nim nie jest. Uwaga pozwala osiągnąć spokój jeśli jest używana w odpowiedni sposób.

Rolf Dobelly zwraca uwagę :)  na fakt, iż należy unikać darmowych treści. Wszystkie filmy, teledyski czy fotografie sprawiają, że człowiek przestaje być skupiony na tym, czego chce i zaczyna odchodzić w rejony, które go rozpraszają.

Podobnie rzecz ma się z czytaniem (sic!) tekstów w internecie. Wypełnione hiperlinkami treści nie pozwalają człowiekowi zapoznać się z istotą rzeczy i uwaga odchodzi w większości przypadków gdzie indziej. Wydaje się, że najlepsze w ćwiczeniu uwagi i pogłębianiu wiedzy jest korzystanie z klasycznej, drukowanej książki.

Uwagę, jaką poświęcasz właśnie na czytanie tej treści nie poświęcasz osobie, która jest w pobliżu. To samo dotyczy namiętnego przeglądania Facebooka, Instagrama czy bardzo popularnego ostatnio Tik Toka. Co wybierasz? Uwagę w relacji czy życie w wirtualnej rzeczywistości?

Rolf Dobelly zwraca uwagę również na fakt, iż namiętne korzystanie z mediów społecznościowych wypełnionych treściami reklamowymi - udostępnianymi przez Twoich idoli czy przyjaciół sprawiają, że przechodzisz do pozycji słabości. Wiadomo, że lepiej będzie działać z pozycji siły pozwalającej wybierać to, co dla nas najlepsze.

Autor "Sztuki dobrego życia" za główny cel :) uważa wyznaczanie sobie celów osiągalnych nawet jeśli czasem poprzeczka podniesiona jest bardzo wysoko. Nie trzeba poświęcać uwagi na to, co aktualnie modne do osiągania (kariera, crossfit, joga) ale na to, czego naprawdę pragniemy.

A żeby to wiedzieć warto ćwiczyć się w uważności.

Resztę złotych myśli znajdziecie w książce "Sztuka dobrego życia" Rolfa Dobellego.