sobota, 1 września 2018

Masz to jak w banku. Ryszard Ćwirlej

Masz to jak w banku

Ryszard Ćwirlej w swoich opowieściach o milicjantach z Poznania umie zabawić czytelnika. W "Masz to jak w banku" łączy historię PRL-u z kryminalnymi aferami i sporą dawką dobrego humoru, którego główną osią jest porucznik Teofil Olkiewicz.


Jest rok 1989. W modzie królują niepodzielnie marmurkowe dżinsy. Na ulicach miast pojawiają się przedsiębiorczy handlarze, którzy wprost z toreb, walizek i składanych stolików sprzedają deficytowe towary przywiezione z Zachodu. W Warszawie trwają obrady Okrągłego Stołu, a ludzie mówią, że już niedługo handel walutami przestanie być w kraju zakazany. Jeszcze nikt o tym nie wie, ale za chwilę PRL rozsypie się jak domek z kart, a rządząca partia, przewodniczka narodu, przestanie istnieć.


Tymczasem w Poznaniu dochodzi do tajemniczych morderstw dokonanych na miejscowych handlarzach dewizami. Wszystko wskazuje na to, że ktoś chce przejąć walutowy interes szefa poznańskich cinkciarzy Grubego Rycha dybiąc również na jego życie. Partnerka cinkciarza zostaje zabita serią z kałasznikowa - on sam cudem unika śmierci.

Śledztwo w sprawie zabitych handlarzy walutą przejmuje komenda wojewódzka milicji. Szef zespołu dochodzeniowo-śledczego powierza je kapitanowi Mirkowi Brodziakowi, który prywatnie jest dobrym znajomym Rycha. Sprawy zaczynają się komplikować, gdy wysłany na miejsce przestępstwa porucznik Teofil Olkiewicz znika bez śladu, a sprawą cinkciarzy zaczyna interesować się poznańska SB.

W "Masz to jak w banku" obserwujemy kolejne potyczki milicjantów z SB. Kapitan Brodziak nie może znieść tych cwaniaków. Wyjątkiem jest jednak Teofil Olkiewicz, który czuje się w tamtej rzeczywistości jak ryba w wodzie. Jego zaginięcie związane jest ściśle z SB jednak nikt nie chce go likwidować. Teofil nadal nadużywa trunków i cieszy się życiem, w którym jego prochowiec sprawia, że wielu widzi w nim polskiego Colombo.

Ćwirlej kolejny raz udowadnia, że jego kryminał milicyjny to jest coś. Tamten Poznań i tamte realia tworzą niesamowity klimat, którego nie mają inne kryminały. Szkoda, że to już ostatnia książka z tej serii.



niedziela, 26 sierpnia 2018

Śliski interes. Ryszard Ćwirlej

Śliski interes. Ryszard Ćwirlej

W "Ręcznej robocie" czytelnik natykał się na odcięte ręce. W przypadku "Śliskiego interesu" mamy do czynienia z ciałami, które nie wiedzieć czemu... znikają z grobów i znajdują się w samym centrum Poznania.


Akcja powieści rozgrywa się zimą 1983 roku. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Chorąży Teofil Olkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu zupełnie przypadkowo i wbrew swojej woli zostaje oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie zwłok znalezionych na ulicy w pryzmie śniegu. Szybko okazuje się, że to ciało wykradzione z grobu na jednym z poznańskich cmentarzy. Czyżby w mieście grasował nekrofil?

Chorąży Teofil Olkiewicz rozpoczyna śledztwo zapijając jednocześnie swoją grypę poczciwą polską wódką. W międzyczasie chce rozwiązać zagadkę chrzczenia wódki, co jest zbrodnią gorszą niż wspomniany teofil - przepraszam nekrofil.

Partner i kolega Olkiewicza, podporucznik Mirosław Brodziak, dzięki swoim rozległym kontaktom w świecie przestępczym dowiaduje się, że jego przyjacielowi z dzieciństwa, cinkciarzowi Rychowi Grubińskiemu, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Konkurencyjna grupa cinkciarzy chce go zlikwidować. Na domiar złego, wiedzą gdzie Grubiński się ukrywa. Brodziak nie ma czasu do stracenia. Musi ostrzec przyjaciela. Wyrusza do zagubionego pośród lasów gospodarstwa ze świadomością, że w tym samym kierunku podążają bandyci.

"Śliski interes" to prawdziwy popis chorążego Olkiewicza. Ma sposobność poznać dwie panie, które swoimi obfitymi kształtami i pociągiem do wypicia duszkiem szklanki wódki kradną mu serce. Dostaje się w samo centrum handlu narkotykami i ma sposobność smakować kokainy, która z Olkiewiczem zrobi rzeczy niesamowite.

Teofil znajduje czas na to i rozwiązywanie kryminalnej zagadki, która dla niejakiego komisarza Marjańskiego jest podstawą do napisania opowiadania lepszego niż przygody Borewicza - "Morderca zawsze zostawia ślad". Głównym bohaterem jest Teofil Markiewicz a jego pierwowzorem nie kto inny jak poczciwy Teofil.

Spora dawka humoru w połączeniu z klimatem tamtych lat - a zima była wtedy sroga sprawia, że 2 godziny wystarczą, by poznać tajemnicę poznańskich nekrofilów i cechy charakteru, za którymi tak uganiają się panie od Olkiewicza.

Mój numer jeden jeśli idzie o pisarstwo Ryszarda Ćwirleja.


Ręczna robota. Ryszard Ćwirlej

Ręczna robota. Ryszard Ćwirlej

Młodzież nie pamięta ale kiedyś (czytaj w PRL) to były czasy. Pracował człowiek w milicji i przychodził do pracy to musiał się napić. Jak się nie napił, to czas mijał jakoś wolno i bezproduktywnie. Dobrze wie o tym chorąży Teofil Olkiewicz - jeden z ważniejszych bohaterów stworzonych przez Ryszarda Ćwirleja. W "Ręcznej robocie" to on właśnie gra główne skrzypce przy rozwiązywaniu trudnej zagadki kryminalnej.



8 marca 1986 roku w pociągu relacji Berlin-Poznań znaleziono ciało przemytnika, skomplikowana społeczna struktura została poważnie naruszona. Brutalne morderstwo miało być dla kogoś ostrzeżeniem. Tylko dla kogo? Wspomniany Teofil łapie podejrzanego od razu. Przepraszam - ten podejrzany jest od razu winny. 

Fakt, że zatrzymany nie ma nic wspólnego z morderstwem, jest zupełnie nieistotny - najważniejsze by zyskać czas i spokojnie prowadzić dalsze dochodzenie. Obok działań milicji swoje własne śledztwo prowadzi też Gruby Rychu, szef poznańskich cinkciarzy i prywatnie przyjaciel Mirka Brodziaka, który pracuje z chorążym Teofilem. Kto pierwszy odkryje prawdę?

"Ręczna robota" Ćwirleja to barwna, a jednocześnie realistyczna historia kryminalna, w której trup ściele się gęsto a na dodatek humoru jest w tej opowieści co niemiara.

Wspomniałem już o smutnym nałogu picia w pracy, który jednak w połączeniu ze śmieszną postacią Teofila Olkiewicza tworzy mieszankę wybuchową. Co rusz czytelnik śmieje się widząc kolejne pomysły tego bohatera - nieskuteczne acz bardzo sympatyczne. W ogóle trudno z dzisiejszej perspektywy nienawidzić takiej milicji. Za Olkiewiczem każdy poszedłby w ogień.

Ćwirlej doskonale czuje się w opisywaniu ale i przeżywaniu tamtej rzeczywistości. Przemyt dóbr materialnych z Niemiec, cinkciarze współpracujący z SB i szary Kowalski, który nie ma co ze sobą w tej rzeczywistości zrobić. Wszystko jest niesamowicie piękne.

Kto chce dowiedzieć się, dlaczego tyle trupów w Poznaniu pojawiło się wtedy w Dzień Kobiet - zapraszam do lektury.




Potomek. Graham Masterton

Potomek. Graham Masterton

Jeronimo Martins zrobiło, robi i pewnie robić będzie wiele w zakresie popularyzacji czytelnictwa w Polsce. Dodam popularyzacji książek, które trzeba i są warte przeczytania. Tak jest także (sic!) w wypadku Grahama Mastertona i jego "Potomka", którego dostać można w Biedronce za 9,99 zł.


Opowieść zaczyna się podczas II Wojny Światowej, w której to James Falcon - kapitan kontrwywiadu musi niszczyć hordy wampirów mogących przesądzić o zwycięstwie nazistów. Uzbrojony w rumuńskie tłumaczenie biblii, pociski z gwoździ, którymi ukrzyżowano Chrystusa i tajemniczy olejek wychodzi obronną ręką z wielu starć. Nie udaje mu się tylko złapać szefa wszystkich krwiopijców - Duki.

Wojna choć wygrana - trwa nadal. Kilkanaście lat później w Londynie wampiry dają znać o sobie. Ludzie zaczynają ginąć a MI6 potrzebuje takiego specjalisty jak James.

Zabić trzeba wiele wampirów. Z najpotężniejszym z nich - Doinem Ducą James Falcon stoczy pojedynek, którego finału nie przewidzi nawet największy fan powieści Mastertona.

Dojrzała, świetnie napisana, przerażająca - tak o książce napisał Robert Cichowlas, który na Mastertonie zjadł zęby. Autor "Potomka" świetnie oddaje klimat II wojny światowej, w którą wpisuje klasyczny motyw wampirów. Jego podział na strzygi żywe i umarłe oraz sposoby walki z nimi podobają się bardzo.

Widać, że Masterton zrobił porządny reasearch jeśli chodzi o temat Rumunii, Draculi i wszystkiego, co z nim związane. Akcja toczy się szybko, przetykana seksem i scenami walki. Zresztą Masterton to mistrz opowiadania aktów seksualnych. Jego literackie zbliżenia należą do pobudzających wyobraźnię i prezentujących całą gamę pomysłów na udany seks :)

"Potomek" to opowieść nie tylko dla fanów wampirów. To po prostu jest coś!






niedziela, 19 sierpnia 2018

Mocne uderzenie. Ryszard Ćwirlej

Ryszard Ćwirlej w tworzonym przez siebie kryminale milicyjnym czuje się jak ryba w wodzie. "Mocne uderzenie" pokazuje siłę jego pisarstwa.


Mamy rok 1988. Podczas Festiwalu Muzyki Rockowej w Jarocinie na polu namiotowym zostają znalezione zwłoki młodej dziewczyny. Już na pierwszy rzut oka widać, że przyczyną śmierci było zgruchotanie skroni jakimś tępym narzędziem - prawdopodobnie młotkiem. Mariusz Blaszkowski, podchorąży ze szkoły milicyjnej w Szczytnie, rozpoczyna śledztwo wbrew prawu (bo nadal się uczy) i zaczynając żmudną wojnę z SB.

Wkrótce przybywają mu jednak najlepsi koledzy z Poznania: kapitan Mirek Brodziak i chorąży Teofil Olkiewicz. Ten pierwszy to człowiek, który tylko przez przypadek został milicjantem, bo równie dobrze mógłby zostać przestępcą, drugi to zdeklarowany wielbiciel mocnych trunków, który zrobi wszystko byle tylko się nie przepracować i wypić ile się da.

Tymczasem w Poznaniu zostają znalezione zwłoki mężczyzny, który zginął w podobny sposób jak dziewczyna w Jarocinie. Czyżby obie sprawy łączyły się ze sobą?

Razem z Teofilem Olkiewiczem, który jest dla mnie milicjantem numer jeden w opowieści Ćwirleja prowadzę śledztwo z zaskakującym finałem. Okazuje się, że nie wszystkie tropy prowadzą do celu a PRL to nawet ciekawy ustrój, w którym milicja - patrz Brodziak ściśle współpracuje z ówczesną mafią - vide Gruby Rychu.

Ćwirlej świetnie oddaje ówczesne realia z Jarocinem na czele. W "Mocnym uderzeniu" spotkamy między innymi Jurka Owsiaka (tego od WOŚP), który jest ważnym bohaterem opowieści. Przewijają się gwiazdy Solidarności, dzieci-kwiaty i piersi skinheadzi.

Ryszard Ćwirlej to jest gość. Książka, którą zdecydowanie trzeba przeczytać.





środa, 15 sierpnia 2018

Gdy zapada zmrok. Jørn Lier Horst

"Gdy zapada zmrok" to opowieść, która pokazuje czytelnikowi początki owocnej kariery Willama Wistinga - bohatera powieści Horsta, znanego już Wam z moich poprzednich wpisów.


W "Gdy zapada zmrok" William Wisting jest świeżo upieczonym ojcem bliźniaków, a także młodym i ambitnym konstablem w policji, który marzy o tym, by zostać kryminalnym. Cóż - na razie na to się nie zanosi. Zostaje mu praca zwykłego krawężnika.

Patrolując ulice Wisting ma "szczęście". Podczas brutalnego napadu, niespodziewanie znajduje się w centrum dramatycznych wydarzeń. Ma okazję "prawie" złapać złoczyńców. Sprawa trafia jednak w ręce kryminalnych, którzy nie chcą by niedoświadczony Wisting mógł się wykazać.

Wisting niezrażony wraz z przyjacielem jedzie zobaczyć stare auto, które ktoś chce okazyjnie sprzedać. Na miejscu nasz bohater znajduje ślady po kulach i zaczyna rozwiązywanie zagadki, która nigdy nie została rozwiązana. Okazuje się, że to początek drogi, która kształtuje Wistinga jako doskonałego detektywa.

Norweski pisarz tworząc opowieści o Williamie Wistingu bazuje na schemacie, w którym zawsze pojawia się morderstwo. Wtedy w grę wchodzi doświadczenie autora - Horsta jako policjanta piszącego o swojej byłej pracy.

Ta nie przypomina znanych nam opowieści kryminalnych. Nikt się tutaj nie zalewa w trupa, nie stara zaćpać problemów i uciec od codzienności. Żmudne narady, badanie dowodów i rozmowy ze świadkami są budulcem, który autor idealnie składa do kupy. Oczywiście wynik zawsze jest pozytywny - zbrodniarz zostaje ujawniony, osądzony i osadzony za kratami.

Wszystko dzieje się w majestacie i poszanowaniu prawa, które nie nadąża jednak za zmianami w Norwegii i na świcie. Młody Wisting nie spodziewał się tego, co nastąpiło w XXI wieku. Ciemna strona mocy jest silniejsza i przebieglejsza a policja coraz bardziej bezradna.

"Gdy zapada zmrok" to świetna powieść dla tych, którzy chcą zacząć przygodę z Williamem Wistingiem od dużego A.

Polecam.


wtorek, 14 sierpnia 2018

Kluczowy świadek. Jørn Lier Horst

Jørn Lier Horst w kolejnej opowieści dotyczącej mrocznych tajemnic norweskiego miasta tym razem zajmuje się morderstwem historycznym, na kanwie którego powstał "Kluczowy świadek".


Książka zaczyna się podobnie do świetnego "Jaskiniowca". Preben Pramm leży martwy od tygodnia. Jest nagi, związany, a na jego ciele widać ślady wyszukanych tortur. Dom jest wywrócony do góry nogami, ale nie wygląda na to, żeby zabójcy znaleźli to, czego szukali. Nikt się nie zainteresował człowiekiem, który dla wielu był nikim. Bez rodziny, przyjaciół i relacji umarł nie tak jak żył.

Komisarz William Wisting zaczyna prowadzić śledztwo, które rzuca nowe światło na osobę, która prawie nie miała zainteresowań. Jedynie miłość do tanga czy ornitologia ale przecież aż kilka tysięcy ludzi w Norwegii należy do oficjalnego związku zrzeszającego miłośników ptaków.

Jaka była tajemnica Pramma? Czemu musiał umrzeć w tak brutalny sposób? Okazuje się, że denat uwielbiał obserwować i z tej obserwacji nagle dorobił się sporego majątku, którego nigdy nie miał. Ponadto zaczął zadawać się z towarzystwem mającym związki z handlem narkotykami.

William Wisting łączy w logiczną całość opowieści, które z pozoru nic łączyć nie powinno. Podoba mi się ta logika, dedukcja i ślad długoletniej pracy autora - Horsta w policji. Umie pokazać szczegóły kolejnych operacji, techniki i trzymać napięcie tak, jakbyśmy naocznie to śledztwo obserwowali. Pozornie typowa i nudna opowieść bez uzależnienia od alkoholu i narkotyków sprawia, że czytelnik bawi się przednio.

Kolejna świetna książka od wydawnictwa Smak Słowa z serii z Williamem Wistingiem
.