niedziela, 24 września 2017

Kim jest Lord Garmadon? Przewodnik po świecie Ninjago

Wielu już poszło - inni zapewne pójdą obejrzeć LEGO Ninjago - najnowszą produkcję skierowaną do najmłodszych widzów. Warto więc przy okazji zaznajomić się z głównymi bohaterami opowieści.


Na początek Lord Garmadon. Syn pierwszego mistrza spinjitsu i brat senseia Wu. Znany jest z tego, że uwielbia niszczyć i walczyć. Chce podbić Ninjago i marzy o połączeniu zlotych broni w jedną, wielką megabroń. Lord Garmadon nie był zły od urodzenia - to ukąszenie pożeracza światów uczyniło go potorem z czerwonymi oczami. Dodatkowa para rąk wyrosła mu, kiedy szykował się do władania złotymi broniami.

Sensei Wu, który w filmie nie występuje jako główny bohater to ważna postać świata Ninjago. Pijący herbatkę z trzema kostkami cukru jest najstarszym obrońcą krainy. Nauczyciel młodych ninja, w których dostrzegł wielki potencjał. Ulubioną bronią jest bambusowy kij i wspomniana technika spinjitzu.

Kai (czerwony ninja) był jednym z pierwszych uczniów senseia Wu. Wykuwający broń w rodzinnej kuźni w drużynie jest pewnym siebie i odważnym wojownikiem, który wielokrotnie ratował ninja przed niebezpieczeństwem. Jest bratem Nya. Pozostał wierny tradycji więc do walki używa klasycznego miecza. Znakiem rozpoznawczym opórcz czerwonego koloru jest blizna na oku. Jak powstała?

Jay (niebieski ninja) jest wesołym członkiem kompanii, który tworzy coraz to nowe wynalazki. W przeciwieństwie do Kaia uwielbia nowe technologie, które ułatwiają walkę ze Szkieletami czy innymi przeciwnikami. Ulubioną bronią jest nunczako błyskawic oraz miłość do Nya - siostry Kaia.

Loyd (zielony ninja) z początku chciał powtórzyć karierę taty. Być złym i podbijać kolejne krainy - to jego wielkie marzenie z dzieciństwa. Na szczęście Ninja prowadzeni przez wujka Loyda - senseia Wu dzięki mocy spinjitzu ujarzmiają małego i przeprowadzają na dobrą stronę mocy. Ta połączona z odpowiednim treningiem jest najciekawszym elementem całej opowieści.

Nya (ninja samuraj) uwielbia nowe technologie i tajemnicę. Jako pierwsza ma własnego mecha - samuraja stąd jej ksywka - ninja samuraj. Dopiero później dołącza do treningu senseia Wu by stać się władcą żywiołu wody.

Cole (czarny ninja) jest niesamowitym siłaczem i ... świetnym tancerzem (po ojcu). Cole uwielbia swojego smoka Rockiego i wszystko co jest związane z jego żywiołem - ziemią. Jego potrójny tygryski podskok sprawia, że wrogowie mają się na baczności. Miłośnicy tańca przyznają mu za to 10 w "Tańcu z ninjami".

Zane (biały ninja) to robot, który zachowuje się jak prawdziwy człowiek. Nie wiemy wiele o jego przeszłości. Początkowo bardzo poważny z czasem odkrywa przełącznik z dobrym humorem. Zane potrafi obliczyć prawdopodobieństwo porażki w danej walce oraz wezwać na pomoc sokoła - swojeogo najlepszego przyjaciela.


Wykłady profesora Niczego. Mieciu Miełczyński

Mieciu Mietczyński z szelmowskich uśmiechem, w białej marynarce i szklanką czarnej herbaty na okładce nie wzbudza zaufania. Dopiero w środku zaczyna się beef, o którym nie miałem pojęcia jako absolwent Filologii Polskiej. Przed Państwem "Wykłady profesora Niczego".

Le Loyd czyli Lego Nijago 2017

www.lego.pl

Le Loyd i spółka na dużym ekranie byli nadzieją młodszego (lat 5 i 7) i starszego (lat 33) pokolenia, które tłumnie ruszyło do kin 22 września. Niestety "Lego Ninjago" nie jest tak fenomenalne jak poprzednie produkcje z serii LEGO.


"Lego Ninjago" to kolejny po "Lego Przygodzie" i "Lego Batmanie" film wykorzystujący kultowe duńskie klocki. Producent tych zabawek od momentu wejścia we współpracę z Warner Bros zapewne liczy krociowe zyski i już myśli o kolejnej produkcji. Po sukcesach poprzednich części przekonany o bezsprzecznym sukcesie zapomniał jednak, co było kluczem do osiągnięcia celu.



Znawcy tematu Ninjago w kinowej premierze, oprócz niesamowitego połączenia technologii i klocków w zderzeniu z realnym światem (patrz: kot - miauczyciel) nie zobaczyli nic nowego.  Postać Loyda, który w serialu Cartoon Network i całej opowieści jest prawdziwym przywódcą grupy ninja została zdegradowana do roli przypadkowego chłopaka z liceum, który jest prześladowany za to, że ma ojca - Garmadona. A wiadomo, że "jaki ojciec - taki syn" i nikt nie chce z nim siedzieć w szkolnym autobusie. Kiedy pojawia się nadzieja, bo Garmadon dzwoni do niego okazuje się jednak, że to wypadek w pracy nad kolejnym atakiem na miasto.

W miarę rozwoju akcji chłopak nawiązuje relację ojciec - syn jednak jako tata wątpię, czy przesłaniem filmu miało być wybaczenie za wszelką cenę?  Do końca nie wiadomo, czy Garmadon przyjął finałowe słowa syna na serio czy to tylko happy end na siłę?

Oczywiście wiem, że nie każdy film dla dzieci musi mieć mądre przesłanie - to jednak było mocną stroną "Lego Przygody" czy "Lego Batmana". W "Lego Ninjago" brak nawet ciekawego - co było atutem poprzednich produkcji - tłumaczenia i żarcików. "Nie mów do mnie teraz" padające z ust Loyda to ukryta reklama Plusa czy Małgorzaty Rozenek? Wątpliwym jest także stwierdzenie Gramadona  - "zboczek". Jesteśmy wszak z na filmie dla dzieci a te mają to do siebie, że za wszelką cenę chcą poznać znaczenie tego słowa. Odpowiedzialni za to - do dzieła!

Także zaangażowanie Anny Wendzikowskiej i Filipa Chajzera w rolach reporterów Ninjago mogło być ciekawym zderzeniem świetnego, słownego żartu (szczególnie tego pierwszego) z kreskówkową rzeczywistością. Niestety - nie jest bo wydaje mi się, że nikt do końca nie poznał pomysłu i szczegółów, które krainę Ninjago budują od ładnych paru lat.

A przecież wiadomo, że kraina Ninjago to ogromny potencjał - podobnie jak bohaterowie. Pod czujnym okiem senseia Wu osiagnęli już swoje moce, by stracić je w filmie na rzecz mechów i innych maszyn prezentujących niewątpliwą kreatywność inżynierów LEGO.

Szkoda tak ciekawego pomysłu, dzięki któremu widz wychodzi z kina uśmiechnięty od ucha do ucha.  Tym razem tak nie jest.




Dzikie królewstwo

www.znak.pl

Myślicie, że najlepszą tegoroczną premierą była ekranizacja "To" Kinga? Mylicie się. "Dzikie królestwo" Simona Davida Edena sprawia, że czytelnik - nawet ten po trzydziestce zaczyna się zastanawiać się, czy apokaliptyczne wizje mogą nadejść z najmniej oczekiwanej strony?


Apokalipsa może zacząć się naprawdę niewinnie i Czesław Miłosz pisząc jeden ze swoich wierszy mógł mieć całkowitą rację. My śpimy sobie wygodnie w domach, nie za bardzo zastanawiając się, w jakim stanie jest ta nasza przyroda. Są oczywiście programy naprawcze czy miłośnicy zwięrząt, którzy oddaliby wszystko za biedne stworzenia bez dachu nad głową i zagrożonych wyginięciem. To jednak o wiele za mało bowiem budzimy się i nad naszym łóżkiem znajdują się oddziały mew, zastępy norek i groźne wilki. Zły sen? Nie do końca.

Przekonują się o tym bohaterowie "Dzikiego królestwa" - książki, w której czytelnik zanurza się w rzeczywistość, która daje do myślenia, przeraża a jednocześnie zapewnia doskonałą rozrywkę na jesienny weekend.

Królestwo zwierząt wypowiedziały wojnę ludziom. Dzikie zwierzęta od dawna planowały zemstę za wszystkie krzywdy wyrządzone przez człowieka - niszczenie lasów, ścieki w rzekach czy eksperymenty nie do końca naukowe. Żądne zemsty nie cofają się przed niczym, by osiągnąć swój cel - panowanie nad światem.

Z drugiej strony mamy zwierzęta udomowione - koty, psy i resztę, która ma wybór - przyłączyć się i poczuć dziki zew czy postawić się po stronie swoich opiekunów. Może nie do końca doskonałych jednak kochających (czasem) nad życie.

Drue, która szuka ojca przeczuwającego zwierzęcą apokalipsę czy kocisko - będące między młotem a kowadłem to główni bohaterowie opowieści Simona Daivda Edena. Sam autor zdradził w jednym z wywiadów, że na pomysł książki wpadł dzięki dociekliwym pytaniom córki. Przygotowując zadanie z przyrody dotyczące amazońskich lasów powiedziała: Tato,gdzie ptaki będą mieszkać gdy wytniemy wszystkie drzewa?

Można byłoby odpowiedzieć, że człowiek zastanawia się nad różnymi formami gniazd "zastępczych". Eden poszedł dalej wieszcząc (słusznie) pewien problem i wierząc w głęboką moc zwierząt i ich unikalnych cech, które są zabójcze dla człowieka.

Po lekturze "Dzikiego królestwa" wierzę, że wszystko jest w naszych rękach. Doskonała literacka fikcja, która przerodzi się w rzeczywistość? Czy większa dbałość o przyrodę?

Zapraszam do lektury zarówno młodzież jak i dorosłych.




sobota, 23 września 2017

Weganon czyli pyszności z roślin

Paweł Ochman
www.znak.pl

Paweł Ochman - autor bloga "Weganon" prezentuje nową jakość książki kucharskiej. Zamiast bowiem katować nas obiadami i kolacjami skupia się na deserach, śniadaniach i przekąskach czyli tym, czym tygryski żyją obecnie najczęściej. Przed Państwem "Pyszności z roślin".


Biorę do ręki książkę i już wiem, że mógłbym - tak czasami - bez mięsa, białego cukru i lukru. Zamiast na śniadanie klasycznej paróweczki z ketchupem czy kanapki zaserwowałbym sobie jakąś tartę.

Paweł Ochman jest prawdopodobnie jedyną osobą w Polsce, która do tego dania podchodzi jak do świętości. Wydaje mi się, że taka tarta to ciekawe rozwiązanie dla osób, które nie mają czasu na zdrowie odżywianie. Zamiast sztampowo usprawiedliwiać się brakiem tego czy owego przygotowujemy tartę z kremem czekoladowym czy też letnią cytrynową i do lodówki. Niech czeka na miłośnika zdrowego odżywiania, który powróci głodny z Mordoru.

Po lekturze (i oglądaniu) "Pyszności z roślin" stwierdzam, że słodycze nie są takie złe. To znaczy słodycze by Paweł Ochman. Weźmy na ten przykład ciastka orzechowe z dynią. Szybko, łatwo i w miarę zdrowo. No bo dynia, wiórki kokosowe oraz syrop z agawy. Jedynym podejrzanym składnikiem, który dodaje autor jest czekolada (minimum 70 procent kakao - nie mniej!), która przeze mnie byłaby zjedzona jeszcze przed właściwym daniem. Ale muszę być silny i wykonać choć jeden przepis twórcy bloga Weganon.

Risotto czy mus czekoladowy nęcą już samą nazwą. Okazuje się, że czas przygotowania oraz poziom trudności nie powala faceta po trzydziestce. 35 minut by cieszyć się dobrym i zdrowym deserkiem jestem w stanie poświęcić więc "Pyszności z roślin" wydają się coraz bardziej trafioną lekturą i przewodnikiem na szlaku nowych smaków dla mnie i dla rodziny.

Ujął mnie autor powrotem do korzeni. Jako rocznik 1984 ciastka z maszynki są dla mnie jak magdalenka Porusta czy five o'clock dla Anglika. Rozpływające się w ustach gorące wypieki przygotowywane wspólnie z babcią. Wychodzące ze specjalnej maszynki i układane na blasze znikały w oka mgnieniu. A jak udało się im uchować - idealne były do moczenia w czarnej herbacie następnego dnia. A dzisiaj? Już prawdziwych ciasteczek już nie ma ... chyba, że zrobię je sam.

Podobnie rzecz ma się z krówkami. Robione własnoręcznie z makiem przypominają trochę cukierki odpustowe, które można było kupić podczas kaszubskich odpustów. Połączenie magii maku i karmelu z odrobiną cukru sprawia, że mógłbym jeść je codziennie. Tak jest także w przypadku bloku. Klasyczne ciasto, które zawierało w sobie rodzynki i mnóstwo słodyczy do dzisiaj jest niedoścignionym wzorem prostego deseru. Paweł Ochman i jego eksperymenty pokazują, że można nadać nową jakość deserom z dzieciństwa.

Rozpływając się w smakach, które autor serwuje w "Pysznościach z roślin" i na swoim blogu zapomniałem zupełnie napisać o przepisach, które, choć słodkie, zawierają w sobie warzywa. Czekoladowe ciasto ziemniaczane z gruszkami czy fasolowy krem ciasteczkowy dają radę. Okazuje się, że nawet po trzydziestce człowiek jest w stanie zaryzykować wszystko, by rozpłynąć się w świecie, w którym muffinki robi się z buraka. Tak! Z buraka!

Autor i wydawnictwo zadbało o wygląd książki, którą możnaby było zjeść - strona po stronie. Również wskazówki dotyczące przygotowania potraw, stosowania miar i sposobów, żeby się udało i było pyszniejsze jest w "Pysznościach z roślin" wystarczająco zarówno dla wykształconego kucharza jak i miłośnika jedzenia słodkości (ja).

Życzę smacznego i do wrzucenia zdjęcia choć jednej potrawy Pawła.




Proszę wstać! Nadchodzi kudłata nauka

www.znak.com.pl

Szanowni Państwo! Czy zastanawialiście się kiedyś nad problemem otrząsania się psa z wody? Albo w jaki sposób taki uciążliwy komar jest w stanie wypić trochę naszej szlachetnej krwi? Matin Durrani i Liz Kalaugher w "Kudłatej nauce. Mądrość w świecie zwierząt" odpowiadają na większość pytań, które siedziały nam głęboko w głowie.


Weźmy na przykład słynne, indyjskie kobry. Okazuje się, że ich taniec powodowany przez zaklinacza węży to niestety - wielka ściema. Wąż nie posiada uszu więc nie słyszy dźwięków piszczałki, a jego skoordynowane ruchy to wynik doskonałej obserwacji czegoś, co wąż bierze za swojego śmiertelnego przeciwnika. Nomen omen ten zawód i trzymanie węży w domu jest zakazane prawem od kilkudziesięciu lat.

Okazuje się, że przypadek tańczącej kobry i inne kwiatuszki ze świata zwierząt da się mierzyć prawami fizyki. Wspomniane przeze mnie otrząsanie psa to dopiero początek. Szanowni Państwo, czy wiecie, że mysz, niedźwiedź a nawet komar muszą mierzyć się z tym problemem? Ile czasu i z jaką częstotliwością to robią? Autorzy i inni zafascynowani życiem zwierząt naukowcy pomierzyli to dochodząc do powalających wniosków. Jakich? Zapraszam do "Kudłatej nauki".

Wielokrotnie mówiłem, że fizyka w życiu nie będzie mi przydatna. Okazuje się jednak, że za jej pomocą można nie tylko zrozumieć, dlaczego jabłko spadło na Newtona a Einstein miał niesamowitą fryzurę. Taki waran z Komodo nie musi wkładać wiele wysiłku w zdobycie pożywienia. Równie łatwo upoluje królika co wielkiego wołu. Dlaczego? "Kudłata nauka" posiada odpowiedź nie tylko na to pytanie.

O żuchwach, żuciu i jedzeniu w książce jest sporo, bo przecież zwierzęta nie umieją żyć samym słowem. Mrówka pewnego gatunku porusza żuchwą szybciej niż Ferrari Kuby Wojewódzkiego, a inny gatunek ma uścisk o wiele większy niż pitbull - nawet ten filmowy. Jeśli już wywołana została siła wielkiego ekranu nie sposób nie wspomnieć o gekonach. Mogłyby zagrać w jakiejś niskobudżetowej produkcji, bo ich sposób poruszania się po ścianach w poszukiwaniu ofiar fascynuje bardziej niż człowiek w rajstopach zwany Spidermanem.

Oczywiście autorzy nie zapomnieli o nietoperzach. Jak poczciwe gacki radzą sobie w życiu? O co dokładnie w echolokacji chodzi? Ilość odpowiedzi popartych rysunkami i prostym tłumaczeniem wciąga nawet umysł oporny na nauki ścisłe.

Okazuje się, że fizytka może być fascynująca. Musi być serwowana w sposób wykreowany przez autorów "Kudłatej nauki". Fizyka i jej prawa połączone z biologią jako nowa reforma w polskie edukacji? Wydaje mi  się, że taka synteza przyniosłaby nam wielu pasjonatów nauki poszukujących kolejnych odpowiedzi na coraz to nowe pytania w zmieniającej się przyrodzie. "Kudłata nauka" to dobry początek - może doczekamy się polskiej kontynuacji?

PS. Nie ma nic o korniku i Białowskieskiej Puszczy.


czwartek, 21 września 2017

Reguła nr 1. Marta Guzowska. Recenzja



www.marginesy.pl

Zawsze chciałem być jak Indiana Jones. Ten archeolog na codzień mierzył się z zakochanymi w nim studentkami, a od czasu do czasu odkrywał Świętego Graala czy też Arkę Przymierza. Simona Brenner z "Reguły nr 1" autorstwa Marty Guzowskiej świetnie uzupełniłaby lukę u boku tego filmowego archeologa. 


W "Regule nr 1" główna bohaterka musi znaleźć ... złote runo. Tak - to złote runo, które wikipedia opisuje jako skórę (wraz z sierścią) mitycznego skrzydlatego, złotego barana Chrysomallosa - cel wyprawy Argonautów. Było ono powieszone na dębowym drzewie w gaju Aresa, gdzie pilnował go smok. Zabrał je stamtąd Jazon. Chrysomallos został zesłany przez Zeusa uciekającym dzieciom Atmasa - Helle i Fryksosowi. Fryksos złożył go w ofierze Zeusowi.

Tyle mitów i historii. Simona Brenner daje się wciągnąć w intrygę, która sprawia, że nie do końca wiemy, kto jest jej prawdziwym przeciwnikiem. Może to najlepszy przyjaciel? Albo tajemnicza asystentka, która chce być tak sławna jak nasza bohaterka? Odrzucając wszelkie racjonalne przesłanki Simona wykorzystuje swoją wiedzę, mierzy się z przeszłością i doprowadza do zakończenia, którego nie wymyśliłaby sama Agatha Christie.

Swoje zadanie wykonuje w bajecznych okolicach. Kazachskie stepy, Anatolia, Ateny to tylko niektóre z kierunków obranych przez bohaterów. Autorka świetnie oddaje klimat każdego z miast w "Regule" opisanych - ze stolicą Grecji na czele. Mimo, że Marta Guzowska obecnie mieszka we Wiedniu rzekłbym, że jest urodzona właśnie w tym mieście greckich mitów.

Bohaterowie to mieszanka, którą autorka "Reguły nr 1" spotkała zapewne na przestrzeni lat - będąc sama przedstawcielką tego zawodu. Są ludzie z powołania, którzy pasjonują się kolejnymi odkryciami. Niestety, nie brak i szumowin gotowych sprzedać każdy zabytek.

Wydaje mi się, że w tej atmosferze dobrej zabawy, jaką jest lektura "Reguły nr 1" autorka rozpoczyna dyskusję na temat poszanowania i prezentacji wykopanych przez archeologów skarbów. Czy rzeczwiście muzea pokazują nam wszystko? Co kryją opisywane przez autorkę zaplecza? Czy wszystkie opisane w książce rzeczy to literacka fikcja? Nabieram wątpliwości...

Powieść łącząca w sobie elementy kryminału, lekcji historii, literatury i kultury.

Simona i Jones? Czemu nie?