sobota, 9 września 2017

Sztuka bycia sobą czyli rzecz o potencjale człowieka

www.gwp.pl

"Sztuka bycia sobą" to rzeczywiście sztuka. Wielu z nas przecież stara się bądź zmuszona jest do udawania kogoś zupełnie innego. Książka Buscagliiego pokazuje, że można żyć inaczej. Można!


Nie trzeba na siłę tworzyć wirtualnej rzeczywistości, w której królują tylko dobre zdjęcia z świetną pogodą, morzem uśmiechów i sześciopakiem na brzuchu. Nie warto okłamywać się głosząc fałszywe tezy o toksycznych ludziach, wrednych sąsiadach czy złych doradcach. Unikać należy katowania siebie w jakikolwiek sposób, bo ciągłe narzekanie prowadzi do niczego. A przecież tego nie chce nikt. Jak żyć?

Autor "Sztuki bycia sobą" pokazuje wyraźnie, że to Ty jesteś w centrum. Złożony z emocji, uczuć, przekonań i wierzeń chodzisz przez świat samemu decydując o sobie. Wszelakie zastanawianie się nad opinią innych czy kreowanie swojego ja na potrzeby większej ilości lajków jest mało produktywne a w perspektywie wieczności - zupełnie bezsensowne. Przecież i tak wszyscy umrzemy!

Leo Buscaglia w swojej książce opisuje wartości, które powinny być dla nas naprawdę ważne. Relacje czy duchowość pozwalają przetrwać człowiekowi nawet najtrudniejsze chwile. Autor prezentuje swoją koncepcję na bycie człowiekiem i życie w zgodzie z tym wszystkim, co nas otacza. Podziwiam jego wiarę w swój system i to, że wprowadza go w życie i głosi podczas swoich wykładów.

Autor umiejętnie podchodzi do sprawy umierania i jesieni życia znajdując w podeszłym wieku również sprawy i wartości, których nie mamy mając 20 czy 30 lat. W ogóle otwartość w pisaniu o umieraniu jest sprawą, dla której "Sztuka bycia sobą" powinna być lekturą obowiązkową. To zderzenie się z rzeczywistością, w której umrą piękni i bogaci wraz z brzydkimi i biednymi dla wielu jest sprawą, z którą nie chcą mieć do czynienia. A przecież lepiej zrozumieć i pogodzić się od razu.

Dzięki tej książce udamy się w fascynującą podróż w głąb ludzkiego umysłu, próbując odkryć tajemnicę życia. Oczywiście nikt nie twierdzi, że droga do życia zgodnie z tym, w co wierzymy jest łatwa. Warto jednak spróbować, bo życie w kłamstwie i bezsilności jest o wiele trudniejsze. Pozdrawiam - praktyk.

Pralinka nie daje za wygraną

www.znak.pl

Fanny Joly to autorka fascynująca. 300 książek wydanych w 20 krajach robi wrażenie i potwierdza zdanie moje i moich dzieci, iż "Pralinka nie daje za wygraną" dobrą książką jest. Dlaczego?


Alinka Mętlik zwana Pralinką - dziecinką to główna bohaterka tej niesamowitej opowieści. Pomimo trudów życia we współczesnym świecie - bez magii i czarów - Pralinka daje radę, wychodzi cało z opresji wywołując u czytających spazmy śmiechu.

Weźmy na przykład śledztwo w sprawie popiersia Szymona Szynki. Zasłużony patron szkoły, którego popiersie zostało zdewastowane. Alinka wraz ze swoją przyjaciółką Celinką prowadzą skuteczne śledztwo zakończone znalezieniem sprawcy. Oprócz specjalnych przebrań do akcji użyły - scyzoryka, notesu, pęsety i mapy Wesołkowa, które pod wieloma względami i szczegółami przypomina nasze miasteczka i wioski.

Alinka świetnie sprawdza się w roli pycholożki - przepraszam psycholożki i chłodnego obserwatora swoich pierwszych miłości. Jak każde współczesne dziecko ciągnie do rozwiązań w postaci nowych technologii i telefonów komórkowych. Umie również wspaniale zachowywać się podczas uroczystego obiadu z burmistrzem. W tym wszystkim zachowuje jednak pewien dystans i dokonuje wyborów, które sprawiają, że jej dzieciństwo bogate jest w ważne wydarzenia.

Kiedy razem z moimi dziećmi zaczęliśmy czytać "Pralinkę" od razu do głowy przyszedł nam kultowy Mikołajek Gościnnego i wszystko, co z nim związane. Nauczyciele (pan Rosół), rodzice tata, mama i Bunia), przyjaciele (Alcest, Gotfryd) oraz sąsiedzi tworzą unikalny klimat w tamtych opowieściach. W przypadku Alinkowego Wesołkowa bohaterowie są bardzo podobni. Zresztą ta mieścina jak i bohaterowie są dla nas takie francuskie. Takie klimaty uwielbiamy!

Fanny Joly w ciekawym i wciągającym stylu przekazuje treści pomagające nam - rodzicom dzieci wychowywać. Zasady dotyczące zachowania się przy stole, w szkole czy innych miejscach prezentowane dzieciom w formie "Pralinki" na pewno na dłużej pozostaną w pamięci niż przekazywane tonem rodzicielskim i sytuacjach ekstremalnych.

Autorka swoją niezrównaną wyobraźnią pozwala dzieciom na przeżycie całkiem realnej przygody z Alinką, jej braćmi, rodzicami i całą ferajną.

Wydaje mi się, że Pralinka - Alinka jest, oprócz nawiązań do "Mikołajka", połączeniem Ani z Zielonego Wzgórza i Piotrusia Pana. Licząc na kontynuację tej szalonej opowieści sięgamy po pierwszy tom jej przygód. Zdecydowanie warto!

Fanny Joly
Pralinka nie daje za wygraną
Tłumaczenie: Magdalena Talar
Oprawa twarda
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: Znak emotikon
Rok wydania: 2017

piątek, 8 września 2017

Verde Mate - nowy smak Yerba mate?

Verde mate to nowy (?) wynalazek rodem z Brazylii. Czym różni się od klasycznego Yerba Mate? Jak smakuje i czy warto dla odmiany spróbować właśnie tego?


Pierwszą verde mate jaką zdecydowałem się zakupić była Verde Mate Energia Guarana. Składająca się z ostrokrzewu paragwajskiego, jagód goi, guarany i aromatu wydaje się propozycją dla tych, którym zwykła yerba nie daje takiego kopa.

Verde Mate Energia Guarana smak zawdzięcza przede wszystkim jagodom goi. Nie wiem, czy można je gotować - w każdym bądź razie podgrzany napar z ich udziałem smakuje dość słodko jak na klasyczną yerbę. Również guarana, która króluje na rynku produktów od razu odchudzających powoduje, że energii dzięki temu naparowi go nie zabraknie.

Co może dziwić fanów yerby to fakt dokładnie zmielonego ostrokrzewu paragwajskiego. Nie natkniemy się w półkilowym opakowaniu na jakiekolwiek pędy, większe liście czy gałązki. Dokładnie zmielona yerba jest ciekawym rozwiązaniem dla osób, które szukają czegoś nowego i niestandardowego.

Wydaje się, że Verde Mate zachowuje wszystkie właściwości klasycznej Yerby. Pakowana w spore torby na zamknięcie strunowe (ciekawe rozwiązanie) może podbić serca tych, którzy chcą poznać nowe smaki herbatki od Wojciecha Cejrowskiego.

Nowe praktyki kulturowe Polaków


www.pwn.pl

Wyobrażacie sobie naukowców, którzy wybierają się na Opener'a czy Woodstock by badać portret współczesnego Polaka? Wieczorem zapuszczają się w odmęty internetu, by uchwycić kim tak naprawdę jest e-Kowalski? Pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych i technicznych  oni dokonują rzeczy niemożliwej i nieszablonowej. Oni czyli Tomasz Szlendak i Krzysztof Olechnicki w książce "Nowe praktyki kulturowe Polaków".


Autorzy prezentują nam życie kulturowe Polaków po 1989 roku. Wydaje mi się, że nie było to problemem, który wywołałby potrzebną tu dyskusję. Ważniejsze były wpływy reformy Balcerowicza, nocna zmiana czy inne - mniej lub bardziej polityczne wydarzenia. Po lekturze "Nowych praktyk kulturowych Polaków" stwierdzam, że to jednak stosunek do kultury i samo z jej korzystanie wpływa na wszystkie inne dziedziny naszego życia.

Czym w ogóle jest kultura dla statystycznego Kowalskiego według badań przeprowadzonych przez Szlendaka i Olechnickiego? Uważam, że nie ma ona nic wspólnego z książkami, muzyką czy sztuką. Jest to bardziej produkt masowy - kolorowy, słodko-słony i podany w przystępnej formie, która nie wywołuje refleksji, dyskusji i wniosków po. To coś, na co zwraca uwagę wielu uczestników Przystanku Woodstock - chwilowy chaos pozwalający zapomnieć o poukładanej i wymagającej rzeczywistości. Polak uczestniczy w tej "kulturze" nie zostając z większymi wspomnieniami czy wnioskami. "Było grubo, ostro i w ogóle". Czy w ogóle to ma sens?

Zgadzam się w pełni z autorami, którzy piszą (pewnie ze smutkiem), iż Polacy nie odwiedzają muzeów ale "walą drzwiami i oknami" na Noc Muzeów. Bo jest fajnie, bo słuchać medialny szum, bo trzeba być w miejscu, gdzie trzeba się pokazać. Nieważne, co się ogląda. Ważne, że na facebooku można oznaczyć swoją obecność w kolejnym evencie.

Badacze podeszli do tematu bardzo skrupulatnie i obiektywnie - ja tak nie mogę. Uczestnicy wielkich wydarzeń kulturalnych transmitowanych przez telewizje w przerwach emisji dzwonią do krewnych informując o swoim położeniu na kolejnym kabaretonie czy festiwalu piwa.

Podziwiam autorów, którzy unikają oceny zachowań kulturalnych Polaków i nie oczekują tego od czytelnika. Jeszcze raz to napiszę - ja tak nie potrafię. Diabelskie różki, kolorowe koszulki czy kowbojskie kapelusze należą do obowiązkowego wyposażenia Kowalskich w kolejnych ogólnopolskich zlotach. Podobnie jak duże ilości piwa i kiełbasy, która stała się chyba narodowym daniem Polaków. 

Badacze wchodzą w interakcję z badanymi. Na początku dziwi, że wielu z pytanych nie wie, dlaczego przyjechała na dane wydarzenie. Czasem brak jest wiedzy na temat znanych wykonawców, którzy występują czy dodatkowych atrakcjach, jakie zapewniają organizatorzy. Większość z badanych twierdzi, że po prostu trzeba tu (Woodstock, Opener, Literacki Sopot i inne) być bo są znajomi i dobrze takie uczestnictwo wypada w mediach społecznościowych - na Facebooku, Instagramie czy Stapie.

Autorzy zwracają różnicę międzypokoleniową, która mnie również - jako uczestnika wydarzeń kulturalnych - fascynuje. Podczas gdy ja słucham koncertu starając się czerpać niematerialne korzyści z tego, co aktualnie chce przekazać artysta inni sztywno stoją nagrywają kolejne utwory czy cały koncert. Czy jest to rzecz do oceniania? Czy znak czasów? Dowiecie się z "Nowych praktyk kulturowych Polaków".

Ważną częścią książki są obserwacje badaczy dotyczące internetu i miejsc, z których oni już dawno wrócili a ja pewnie tam nie dosurfuję. Fanem ważenia własnego piwa nie zostanę, a męska elegancja za bardzo wyciąga środki finansowe - niemniej jednak z głęboką fascynacją czytam kolejne rozdziały poświęcone życiu sieciowych tworów skupiających fanów tych spraw.

Oczywiście są i jasne strony medalu zwanego życiem kulturowym Polaków. Ważnieszym wydaje mi się pytanie, czy "Nowe praktyki kulturowe Polaków" to książka sztywno naukowa czy reporterska? Umiejętne łączenie stylu i relacje badaczy sprawiają, że po lekturze człowiek budzi się z wątpliwościami dotyczącymi tego polskiego rozwoju. Zwłaszcza w dziedzinie kultury. Oby coś się zmieniło dzięki mądrym ludziom pokroju autorów. Strach pomyśleć, co stanie się, gdy zacznie mieszać się w to polityka, bo istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że mogą ją przeczytać i jeszcze się im spodoba.






poniedziałek, 4 września 2017

Jak mówić, by nas słuchano?

Iwona Majewska - Opiełka oprócz prowadzenia ciekawej strony na facebooku jest autorką książki "Jak mówić, by nas słuchano" wydanej nakładem Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego.


Autorka korzystając ze swojego doświadczenia przybliża czytelnikowi ten stan, w którym jeden człowiek ma porwać większe audytorium. Nieważne, czy jest to 5 osób na spotkaniu firmowym czy 200 na szkoleniu dotyczącym zmiany sposobów myślenia - zainteresować i dotrzeć do nich ze swoim przekazem jest czasem trudniej niż wejść na K2.

Iwona Majewska - Opiełka wykorzystując swoje doświadczenie pokazuje sytuacje i sposoby, dzięki którym wystąpienia publiczne nie będą aż tak wielkim problemem. Zwraca uwagę na merytorykę treści, które prezentujemy słuchaczom. Zgadzam się z autorką, która nie rozdaje materiałów drukowanych przed prelekcją - wymusza to (i dobrze!) obowiązek notowania co ciekawszych haseł przez słuchaczy. Pewnie nie wrócą do nich już nigdy ale z pewnością coś utkwi im w pamięci.

Autorka prezentuje argumenty, dzięki którym upada mit o tym, że najważniejsza w publicznych wystąpieniach jest mowa ciała. Kiedy Piotr Tymochowicz rzucił hasło o piramidzie dłoni wszyscy zaczęli wyglądać jakby mieli stanąć do zawodów w kungfu. Iwona Majewska - Opiełka pisze o harmonii pomiędzy tym, co się mówi i w jaki sposób.

Osobiście podoba mi się zdanie autorki, która abstrahując od wystąpień publicznych pisze o przychylnym nastawieniu do rzeczywistości. W Polsce taki brak czarnowidztwa okazuje się wielokrotnie podejrzany jednak warto skorzystać z tej rady - nie tylko gdy przyjdzie nam wygłaszać mowę, którą potem będą cytować w sieci, memach i poradnikach "Jak żyć".


Dla kogo jest ta książka? Przede wszystkim to ciekawa lektura dla osób, które zaczynają swoją przygodę z byciem mówcą. Nieważne, czy jest się handlowcem w przemyśle drzewnym, trenerem personalnym czy sprzedawcą marzeń i piewcą pozytywnego myślenia - warto sięgnąć po książkę Iwony Majewskiej - Opiełki, która jest sprawnym wstępem do późniejszych - bardziej zaawansowanych lektur dotyczących tego tematu.

Polecam.

Outside the box. Czas na zmiany

Rozwój, rozwijać, iść do przodu, wspinać się po szczeblach, osiągać szczyty, realizować cele - to najpopularniejsze ostatnio słowa - klucze stosowane w naszym życiu.


Słuchając i czytając ciągle o ludziach, którzy wskoczyli na wyższy poziom, przestali jeść gluten czy zaczęli jeść płatki owsiane statystyczny Kowalski zacznie uparcie dążyć do realizacji celów, które ani nie są mu potrzebne ani ciekawe. W tym szumie ciekawie wypada książka dr Anety Chybickiej - "Outside the box", która Kowalskiemu pokaże i , daj Boże, nauczy, że warto czasem pomyśleć. Samemu.

Autorka w ciekawy sposób podchodzi do tematu kreatywności i zmiany sposobów myślenia. Wiele przykładów, które znajdziecie na stronach "Outside the box" to zdarzenia, które rzeczywiście miały miejsce. Duże korporacje, jeszcze większe problemy i pas, który rozwiązać można było tylko pozwalając pracownikom i przełożonym wyjść z pudełka.

Ilość schematów, utartych szlaków i tych samych rozwiązań stosowanych w firmach jest porażająca. Niektóre ryzykując decydują się na zmianę. Inne zaś jadą w torach, które nie zmieniły się i nie zmienią. Po przeczytaniu książki dr Anety Chybickiej stwierdzam, że te ostatnie jadą właśnie w swoją ostatnią podróż nad przepaść, z której nie ma ucieczki.

Choć "Outside the box" pokazuje praktycznie jak dojść do myślenia i działania kreatywnego w firmach to sposoby proponowane dr Anetę Chybicką pomocne będą również wspomnianemu Kowalskiemu. Dzięki interesującym ćwiczeniom odkryje swoje mocne i słabe strony. Używając niektórych narzędzi łatwiej poruszać się będzie w swojej pracy i środowisku domowym.

Niech się więc chłop nie trudzi oglądając kolejne mowy motywacyjne i kolorowe zdjęcia, tylko przeczyta jak może (bo może!) zacząć myśleć kreatywnie!

"Outside the box" i tego życzę wszystkim - a w szczególności uczniom na rozpoczynający się rok szkolny.

niedziela, 3 września 2017

Gorący ziemniak czyli kaszubskie party

alexander.com.pl

Firma Alexander z Gdyni z powodzeniem wydaje grę, która bawi najmłodszych, mobilizuje dorosłych i sprawia radość dziadkom. Przed Państwem "Gorący ziemniak party".


Presja czasu w grach wymagających logicznych odpowiedzi jest ich najmocniejszą stroną. Kilkaset pytań i ograniczony czas, a także gorący ziemniak w dłoni sprawiają, że szare komórki zaczynają pracować szybciej. Jaka jest odpowiedź na to pytanie? - taka myśl przyświeca kolejnym graczom odpowiadającym na niełatwe zagadki. W tej grze masz tylko kilka chwil, by wymyślić odpowiedź na pytanie i rzucić Gorącego Ziemniaka przeciwnikowi. Pozbądź się Ziemniaka zanim upłynie czas i się sparzysz. Celem jest uniknięcie dostania się na pole "spalony", który skutecznie eliminuje z gry.

W naszych rozgrywkach "Gorącego ziemniaka" rozpoczyna najmłodszy gracz. Najstarszy gracz bierze kartę i głośno czyta pytanie. Gdy kończy uruchamia bączka mierzącego czas. Wygodniej jest jednak skorzystać ze specjalnej aplikacji, która pozwala dokładnie mierzyć nasze kolejne ruchy. Gracz trzymający pluszowego ziemniaka musi udzielić odpowiedzi na zadane pytanie, a następnie rzucić go kolejnej osobie.

Gracze przekazują sobie ziemniaka zgodnie z ruchem wskazówek zegara i udzielają odpowiedzi na to samo pytanie aż do momentu upłynięcia czasu. Odpowiedzi nie mogą się powtarzać. Runda trwa do momentu zatrzymania kręcącego się bączka lub usłyszenia sygnału dźwiękowego z aplikacji. Osoba, która będzie w tym momencie w posiadaniu Ziemniaka lub go nie złapała, właśnie się sparzyła. Musi przesunąć swój pionek o jedno pole bliżej grilla. W następnej rundzie osoba, która właśnie się sparzyła, jako pierwsza odpowiada na pytanie, a czyta je osoba po jej prawej stronie.

Wygrywa ten, który jako ostatni zostanie na planszy. Trudno określić czas każdej z rozgrywek. Wszystko zależy od wiedzy i wyobraźni uczestników. Zdecydowanie jest to jedna z tych gier, które się nie nudzą (patrz: 5 sekund). Jak wspomniałem na początku "Gorący ziemniak" łączy pokolenia, bo gracze mogą być w różnym wieku i bawić się wyśmienicie.

Warto. Po prostu!


Zawartość pudełka: plansza, Gorący Ziemniak, 220 kart pytań, 12 pionków, duży bączek, mały bączek, dysk, instrukcja.