sobota, 22 lipca 2017

Simona Kossak. O ziołach i zwierzętach

Po latach niebytu polski las znów wraca do łask. Nie mam tu na myśli protestów w Puszczy Białowieskiej czy rozważania problemów gospodarki drzewnej a miejsce, w którym dzieje się wiele i wiele zobaczyć można. Najlepiej z książką "O ziołach i zwierzętach" autorstwa Simony Kossak.


Jej pisanie dorównuje krewnym, których obrazy warte są dzisiaj setki tysięcy dolarów. Była córką Jerzego Kossaka, wnuczką Wojciecha i prawnuczką Juliusza. Bratanicą Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej oraz pisarki Magdaleny Samozwaniec.

Łącząc poezję słowa, rysunek i wiadomości naukowe prowadzi czytelnika poprzez trujące rośliny, które uzdrawiają. Pokazuje jak kiedyś traktowano zioła i w jaki sposób próbowano pozbyć się uroków, chorób i zapewnić sobie doczesne szczęście paląc to i owo. Fiołek na przykład może leczyć złą przemianę materii a dziurawiec ma wiele właściwości, o których nie wiedziałem i które nie są powszechnie w ziołolecznictwie używane. Nawet niewinne porosty rosnące w Polsce są wykorzystywane przy poważniejszych schorzeniach gardła czy żołądka.

Simona Kossak to nie tylko flora a również i fauna. Jelenie, żmije, wilki rysie czy puszczyki to tylko niektóre z gatunków, jakie znajdziemy w książce. Simona Kossak wyjaśnia dlaczego kukułki oszukują udając ptaki drapieżne. Jakie ptaki śpiewają najpiękniej i jak wygląda poranna toaleta lisa - przepraszam lisicy?

Wystarczy wyjść z domu, żeby nie móc przestać się dziwić. Nie trzeba mieszkać w Puszczy Białowieskiej – wystarczy rozejrzeć się przed blokiem, w parku, nad strumykiem. Rosną tam rośliny pozornie banalne – lebiodka, babka, macierzanka. Mieszkają zwierzęta, na które na co dzień nie zwraca się uwagi – mrówki, winniczki, trzmiele.

Książka piękna jak przyroda, która jest blisko nas.

Simona Kossak (1943–2007)


 biolog, leśnik, profesor, popularyzator nauki. Znana z bezkompromisowych poglądów i działań na rzecz ochrony przyrody, zwłaszcza Puszczy Białowieskiej, gdzie w starej leśniczówce Dziedzinka mieszkała ponad 30 lat. Urodziła się w artystycznej rodzinie Kossaków, była prawnuczką Juliusza Kossaka i wnuczką Wojciecha Kossaka. Skończyła studia biologiczne na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2000 otrzymała tytuł profesora nauk leśnych. Pracowała w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży oraz w Instytucie Badawczym Leśnictwa w Zakładzie Lasów Naturalnych, gdzie od stycznia 2003 pełniła stanowisko kierownika. Była pomysłodawcą unikatowego na skalę światową urządzenia ostrzegającego dzikie zwierzęta przed przejazdem pociągów. Jej dorobek twórczy obejmuje ogółem kilkaset opracowań naukowych, niepublikowanych dokumentacji naukowych, artykułów popularnonaukowych i filmów przyrodniczych oraz trzy książki: Opowiadania o ziołach i zwierzętach, Wilk – zabójca zwierząt gospodarskich? i Saga Puszczy Białowieskiej. Od 2001 prowadziła codzienne audycje (Dlaczego w trawie piszczy) w Radiu Białystok i innych regionalnych oddziałach Polskiego Radia. Radio Gdańsk za popularyzowanie wiedzy przyrodniczej na antenie radiowej przyznało jej nagrodę „Osobowość Radiowa Roku 2003”. W uznaniu zasług na polu nauki i popularyzowania ochrony przyrody w 2000 została uhonorowana Złotym Krzyżem Zasługi.


Najmądrzejszy w pokoju. Psychologia w praktyce

Thomas Gilovich i Lee Ross w „Najmądrzejszym w pokoju” prezentują najbardziej użyteczne odkrycia psychologii społecznej. Użyteczne, bo do zastosowania w naszym codziennym życiu.


Weźmy pierwszy z brzegu przykład - dyskusja o Sądzie Najwyższym. Kto ma rację? Czy partia rządząca chcąca przeforsować swoje zmiany czy też opozycja łącząca ustawę z zamknięciem (sic!) snapchata, facebooka czy twittera? "Najmądrzejszy w pokoju" przekona się, że prawda leży pośrodku i każdy ma swoją ocenę rzeczywistości. Słuszną? Prawdziwą? A może to w ogóle nie jest rzecz do oceniania a bardziej do zrozumienia i kompromisu?

Autorzy wykorzystując odkrycia psychologii społecznej piszą o rozwiązywaniu konfliktów. Tłumaczą, w jaki sposób Izrael i Palestyna mogliby zakopać topór wojenny raz na zawsze. Dlaczego więc te dwa państwa tak prostego sposobu nie wykorzystują? A czemu nadal istnieje w naszym kraju spór pomiędzy PiS a PO, żołnierzami wyklętymi i komunistami, Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem? Przeczytacie w książce i zrozumiecie, że mowa o "dobru, które wyszło na ulice" jest tyle samo warto co "mordy zdradzieckie".

Rozumienie pewnych mechanizmów psychologii społecznej sprawia, że czytelnik rozumie popędy zarówno jednej jak i drugiej strony bez orzekania o zwycięstwie. Jedni chcą odzyskać władzę, która została im odebrana przez kultowego już "suwerena" - inni zaś próbują po raz pierwszy od wielu lat spełniać obietnice wyborcze elektoratowi twardszemu niż betonowa posadzka firmy ATLAS.

Spójrzmy szerzej. Autorzy piszą o tym, jak odkrywać motywy ludzkich zachowań i wykorzystać tę wiedzę do lepszego zrozumienia innych oraz skutecznego wywierania na nich wpływu. Arogancję, chciwość i krótkowzroczność przeciwstawiają inteligencji, wnikliwości i rozsądnemu dokonywaniu analizy zysków i strat. Bo „żeby być mądrym, trzeba być psycho-mądrym”.

Gilovich i Ross odnoszą się do badań prowadzonych na gruncie psychologii społecznej, analizują mądre i niemądre słowa oraz czyny postaci ważnych w historii świata. Przytaczają anegdoty, których bohaterami są m.in. Roger Federer i Rafael Nadal, którzy odnoszą sukcesy wykorzystując elementy psychologii w tenisie. Dlaczego - nawet w słabej formie fizycznej - potrafią wygrać turniej Wielkiego Szlema, który wydaje się być przegrany?

Ważne i ciekawe są także informacje autorów dotyczące działaności mediów i ich wpływu na społeczeństwo. Wspomniany przeze mnie przykład z Sądem Najwyższym jest tego najlepszym przykładem. Dawno już zresztą nie czytałem książki, która pomaga zrozumieć rzeczywistość i nie dać się wkręcić w tak słaby konflikt, który Nelson Mandela rozwiązałby w pięć minut. Mandela? Tak - i jemu poświęcono parę stron udowadniając, że rozumiał pojęcie psychologii bardziej niż ktokolwiek inny na świecie.

Lektura obowiązkowa w obecnym czasie i najbliższych dniach. Czy ktoś w sporze o Sądzie Najwyższym okaże się "Najmądrzejszym w pokoju"?

wtorek, 11 lipca 2017

Projekt zdrowie. Jak schudnąć myśląc a nie biegając w maratonach

Czytałeś kiedyś książkę, która stara się obalać mity dotyczące aktywności fizycznej i żywienia? Pewnie nie, bo wszystkie książki pokazują Tobie, ile biec, jak szybko podnosić hantle czy siebie samego. "Projekt zdrowie" podchodzi do tematu inaczej.



Podstawą książki są wieloletnie obserwacje ludzi, którzy walczyli z otyłością i chorobami niekoniecznie stając się kolejną instagramową gwiazdą crossfitu czy fejsbukowym molem biegaczym. Autorzy analizowali przypadki zwykłych szwedzkich Kowalskich, którzy dzięki ich poradom mogą cieszyć się lepszym zdrowiem.

Czy wiesz bowiem, że naturalnym przeciwutleniaczem jest trening. Okazuje się, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu połączenie sportu i odmładzania biologicznego było herezją. Dzisiaj - dzięki postępowi szczegółowych badań jest inaczej.
Co do samego treningu - autorzy podkreślają, że wystarczy pół godziny szybszego spaceru dziennie, aby osiągnąć upragnione efekty. Kuszą? Kuszą! Dla pieniędzy? Z pewnością.

Nie potrafię zastosować tej metody do siebie. Nie wiem, czy jest ona do wykorzystania u innych 30-latków, którzy nie mają czasu na długie sesje treningowe na siłowni, a znalezienie magicznych 30 minut graniczy z cudem. Jednak cały czas walczę z przywoływanymi przez autorów argumentami sięgającymi do genów i nauki.

Szczególnie ciekawe jest w tej książce podejście do rozpoczęcia treningu. Nie trzeba bowiem wyrzucać sobie, że nie zaczęliśmy śmigać żelastwem w piaskownicy Ponoć - wierząc autorom "Projektu zdrowie" - nawet 60-latek chcący spróbować swoich sił w sporcie będzie mógł cieszyć się lepszym zdrowiem i jeszcze coś z życia czerpać. Ba - nawet dożyć do swojej emerytury w wieku lat 67.

"Projekt zdrowie" to lektura, która stara się rozprawić z wieloma mitami na temat zdrowego trybu życia. Zmusza do myślenia i ewentualnych korekt swoich zachowań. Czy działa? Przekonajcie się sami!

poniedziałek, 10 lipca 2017

Miejsca, które warto zobaczyć w Wejherowie

Wybraliście się nad morze? Pada? Codziennie? Jeśli tylko na jedno pytanie odpowiedzieliście twierdząco zapraszam do Wejherowa. Miasto położone w okolicy Półwyspu Helskiego i Trójmiasta jest miejscem, w którym zdecydowanie warto spędzić czas - nawet przy dobrej pogodzie. Oto dziesięć miejsc, które trzeba zobaczyć podczas wizyty u nas.


Hitem tegorocznego lata jest wystawa w wejherowskim ratuszu pt. "Wejherowo okresu międzwojennego". Unikalne zdjęcia, pamiątki materialne z zakładów usługowych to tylko niektóre z perełek pozwalających poznać historię Wejherowa. Wystawę można zobaczyć w ratuszu w dni powszednie od 10 do 14. Zwiedzanie jest oczywiście bezpłatne.

Wychodząc z ratusza nie sposób nie odwiedzić wejherowskiego rynku. Centralny plac Wejherowa z pomnikiem założyciela miasta jest jego wizytówką. Uwagę warto zwrócić na kaszubskie nuty umieszczone na plasu. To jedne z 14 postumentów, które znajdują się w Wejherowie i pełnią podwójną rolę - symbolizują miejsca warte zobaczenia oraz promują kaszubską kulturę.

Niedaleko znajduje się kościół św. Anny.Wzniesiony w latach 1648-1650 przez Jakuba Wejhera, to jeden z najstarszych zabytków Wejherowa. Wraz z Kalwarią Wejherowską i z koronowanym przez papieża Jana Pawła II obrazem Matki Bożej Wejherowskiej, tworzy on Sanktuarium Pasyjno - Maryjne.

Każdy, kto przybywa do Wejherowa musi zobaczyć Kalwarię Wejherowską. To zespół 26 kaplic ufundowanych przez wojewodę malborskiego Jakuba Wejhera, założyciela Wejherowa. Została zbudowana w latach 1649-1655. Odrestaurowana cieszy oko i daje możliwość poznania ówczesnej sztuki sakralnej. Więcej informacji dotyczącej możliwości zwiedzania znajduje się tutaj.

Więcej informacji na stronie www.wejherowo.pl




Prowadź swój pług przez kości umarłych. Recenzja książki

Emerytowana pani inżynier - Janina Duszejko jest jedną z piękniejszych postaci kryminalnych polskiej literatury. Stworzona przez Olgę Tokarczuk bohaterka jest dla mnie przykładem bohatera, który łączy w sobie Hanibala Lectera i Herkulesa Poirota.


Główna bohaterka dorabia sobie jako nauczycielka angielskiego w Kotlinie Kłodzkiej. Jako wielka miłośniczka przyrody i fanka twórczości Wiliama Blake’a nie może pogodzić się z tym, że ilość kłusowników i miłośników zabijania zwierząt cały czas rośnie. Wyznająca inne zasady Janina Duszejko pragnie działać - nie wie tylko, jak zatrzymać to okrucieństwo. Okazuje się jednak, że jest ktoś, kto robi to za nią. Zwierzęta? To tylko jeden z tropów, w które wierzy główna bohaterka. A policja? A miejscowi?

Olga Tokarczuk napisała świetną powieść, w której wątek kryminalny podoba się niesamowicie. To inna jakość kryminału, który oprócz wątku arcymistrza zbrodni łączy w sobie smutną prawdę o współczesnym świecie bez zasad i jakichkolwiek wartości.

Morderstwa ludzi podobnie jak zwierząt nie wywołują większej refleksji u bohaterów. Autorka w doskonały sposób oddaje mentalność i prawa rządzące polską prowincją. Z komendantem policji, księdzem i szemranym przedsiębiorcą na czele mierzy się kobieta, która w Blake'u widzi rozwiązanie wszelkich problemów i bolączek świata XXI wieku.



Misterne knuta intryga kończy się wyrwaniem z tajemniczego snu, w którym czytelnik dochodzi do momentu obwiniania za zbrodnię sił przekraczających ludzkie pojęcie. Zderzenie z rzeczywistością jest mocniejsze niż nalewki pite przez bohaterów.

I jeszcze ten wątek ekologiczny, który stanowi ważny element powieści. Jak działać w przyrodzie? Które działania są szkodliwe a z jakimi musimy się pogodzić, aby wszystko funkcjonowało zgodnie z zasadami ładu i porządku.

"Prowadź swój pług przez kości umarłych" to zacna propozycja na letnie wieczory i zawsze aktualny głos w dyskusji dotyczącej przyrody.

niedziela, 9 lipca 2017

Trictytrail 2017

TriCity Trail to pomysł na zachęcenie do biegania w terenie. Trójmiejski Park Krajobrazowy nadaje się do tego idealnie i to w połączeniu z doskonałą organizacją dało kolejną udaną imprezę.


W edycji 2017 można było wziąć udział w jednym z trzech dystansów. Ultramaraton na 80 km, maraton na 46 km i półmaraton na 21 km. Trasa półmaratonu, w którym brałem udział zaczęła się na ulicy Zamkowej w Wejherowie, poprzez ul.Księdza Rozczynialskiego aż do właściwej trasy trail w lesie.

Pierwsze kilometry nie zapowiadały trudności, które zaczęły się w okolicach 5 km. Podbiegi ciągnące się długo nie były dobrym motywatorem dla ludzi, którzy w półmaratonie terenowym brali udział po raz pierwszy. Cenne stwierdzenie jednego z uczestników, który powiedział, że czuje się tak samo jak w biegu górskim nie jest dalekie od prawdy. Zadania nie ułatwiła pogoda, która w sobotę obdarzyła nas dużą ilością deszczu. Trasa obdarzona błotnymi przeszkodami podniosła poziom trudności i radość z pokonywania trasy. Od punktu odżywczego (około 14 km) było już z górki aż do mety usytuowanej w wejherowskim amfiteatrze.

Wszystkie trudności rekompensowały widoki, dobra pogoda oraz doskonała organizacja Tricity Trail. Oznaczenie trasy półmaratonu, punkt odżywczy i cała otoczka zasługują na uznanie. Organizacja tak specyficznej imprezy na trzech dystansach wymagała od Stowarzyszenia Sport dla każdego szeregu działań, które sprawiły, że na trasie Ultramaratonu wystartował Kamil Leśniak - najlepszy obecnie polski biegacz na tym dystansie. To tylko jeden z przykładów, które udowadniają, że Tricitytrail musi być kontynuowany w niezmienionej formule dla promocji Wejherowa oraz Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.


Mało kto wie, że ten teren ma powierzchnię ponad 20 104 ha. Najbardziej rozpowszechnionym drzewem w parku jest sosna zwyczajna, której pełno było na trasie. W niektórych miejscach można było podziwiać buk zwyczajny, dąb bezszypułkowy i szypułkowy, brzoza brodawkowata i omszona, olsza czarna, topola osika i wierzba iwa. W parku występuje szereg roślin górskich - poryblin kolczasty, manna gajowa, podrzeń żebrowiec, przetacznik górski. Na terenie Trójmieskiego Parku Krajobrazowego jest 60 gatunków roślin chronionych całkowicie.

Za rok będę startował w maratonie Tricitytrail 2018. O jego randze świadczy fakt, że TriCity Trail Maraton+ otrzymał 2 punkty kwalifikacyjne do Ultra-Trail du Mont-Blanc! Zdecydowanie warto. Innych zachęcam do próby sił biegowych w półmaratonie lub w ultramaratonie.



piątek, 7 lipca 2017

Gru, Dru i Minionki czyli rzecz o walce widza z samym sobą

Poczciwe, żółte stworki ponownie szturmem atakują kina. "Gru, Dru i Minionki" to opowieść, która po raz kolejny pobije rekordy oglądalności i zyski. Czy jednak wartość filmu dorównuje poprzednim częściom?


Gru traci pracę w Lidze Antyzłoczyńców przez niejakiego Balthazara Bratt, były dziecięcego gwiazdora, który kradnie tajemniczy kamień. Jakby tego było mało wymyśla plan zdominowania świata i zniszczenia Hollywood. Minionki decydują opuścić się Gru, który wybrał dobro. Dodatkowo okazuje się, że na świecie żyje Dru - brat bliźniak skrywający tajemnicę ojca Gru. Ten z całą rodziną wyrusza do Niemiec chcąc poznać swoją prawdziwą historię.

Wątków, które serwują twórcy "Gru, Dru i Minionki" jest więcej niż skóry na VIP-owskich fotelach w Multikinie. Dorosły widz gubi się próbując śledzić kolejne pojawiające się pomysły na rozwój akcji. Co dopiero dziecko, które chce Minionków i ich zabawnych przygód. Tych jednak jest jak na lekarstwo, bo oprócz dłuższej sekwencji w więzieniu żółtych gwiazdorów praktycznie w filmie nie ma. A to przecież dla nich wszyscy widzowie wybierają się do kina.

Na plus zaliczyć można zasady, które twórcy filmu starają się przekazać młodym widzom. Jest dobry podział i walka dobra ze złem. Bohaterowie widząc, że zło jest łatwiejsze i czasem przyjemniejsze w swojej istocie ostatecznie wybierają jasną stronę mocy zyskując korzyści (nie tylko materialne). Ciekawym wątkiem jest próba zdobycia akceptacji dzieci przez partnerkę Gru, która chciałaby być nazywa matką. Czy jej się to udaje?

Także postać brata wydaje się być ciekawym elementem całej układanki, która będzie kontynuowana.

Twórcy choć nie rozpieszczają dorosłego i mniejszego widza dużą ilością śmiesznego Minionka to starają się zaserwować im powrót do pięknych lat 80. Ile wysiłku wkłada czarny charakter we fryzurę a'la Rutkowski, ruchy rodem z Moona walka Jacksona oraz żucie gumy Turbo, by zyskać sympatię widza wiedzą tylko producenci. Niestety, ta idea w zderzeniu z wyblakłymi minionkami nie daje takiej satysfakcji, jakiej byśmy chcieli.

Polskie wakacje należą do bardzo deszczowych, więc o frekwencję w kinie się nie martwię. Gorzej już z konfrontacją z "Gru, Dru i Minionkami", których pamiętałem inaczej. Każdy jednak dojrzewa - czy dosięgło to i bohaterów w kolorze banana? Przekonajcie się w kinach.