Carrie jest dorastającą dziewczyną wychowaną przez matkę, która wypacza jej punkt widzenia na wiele spraw - w tym na seksualność.
Gdy pod prysznicem
Carrie White dostaje okresu jest przekonana o tym, że umiera. Jej koleżanki mają powód do dobrej zabawy do momentu, kiedy nauczycielka wychowania fizycznego karze je dość mocno. Zemsta na Bogu ducha winnej
Carrie polegać ma na tym, że podczas zabawy dla uczniów zostaje ona wybrana królową balu, na którą w kulminacyjnym punkcie wylewa się wiadro świńskiej krwi.
Tu do głosu dochodzą telekinetyczne zdolności dziewczyny, która mści się na koleżankach, kolegach i całym szkolnym środowisku. Latające przedmioty, niekontrolowane wybuchy ognia czy porażenia prądem - to tylko niektóre z rzeczy, jakie dotykają uczestników zabawy. Jak w
Apokalipsie św. Jana mamy do czynienia z całkowitą zagładą, która nie patrzy na zasługi czy grzechy tej czy innej osoby. Po prostu niszczy.
Stephen King w
Carrie pokazał to, czego czytelnicy szukali na kartach książek. Motyw dziewczyny wykorzystywanej przez szkolne środowisko. Motyw złej matki, która wychowaniem niszczy jej życie. Motyw dziewczyny, która mści się w finale na wszystkich. Wszystko to dzieje się w miejscu (małe miasteczko), które nie szanowało i lekceważyło problemy Carrie White.
Czy można mówić o
Carrie jako o przykładzie dobrego horroru? A może bardziej jest to thriller, który trzyma w napięciu do ostatniego momentu? Skłaniałbym się ku tej drugiej opcji. Sama telekineza choć jest zjawiskiem nadprzyrodzonym nie gra od początku roli głównej. Napięcie dramatyczne i chęć zemsty narasta z każdą stroną, by w końcu oblać scenę morzem krwi.