sobota, 22 kwietnia 2017

Leśny bieg Gdynia 2017

Leśny Bieg, który odbył się 22 kwietnia 2017 roku to niebywała okazja abym zmierzył się z wymagającym półmaratonem w samym centrum miasta z morza.

Z górki zdecydowanie nie było. Leśny bieg w Gdyni jest wymagający i dla początkujących to doskonała okazja do poznania swoich możliwości i weryfikacji chęci czy chcę dalej w takich biegach startować. Po Leśnym Biegu mogę powiedzieć, że każdy bieg miejski, w którym blokujemy normalnym ludziom możliwość jeżdżenia samochodami i poruszania się po mieście jest prosty i niewymagający. Bez względu na to, czy na asfalcie robimy 10, 21 czy 50 km - w porównaniu z leśnymi duktami to lekka przekąska, która kończy się bólem mięśni. W przypadku biegu leśnego ran do gojenia jest więcej.

Ciekawym pomysłem jest możliwość biegu na dwóch dystansach. 10 km wydaje się trasą dla każdego, kto chce zobaczyć, na czym to polega. 21 km wymagało samozaparcia i doświadczenia w bieganiu w ogóle. Trasa w 2017 roku pomimo nocnych opadów deszczu była i tak znakomicie przygotowana. Można pokusić się o oznaczenie kolejnych kilometrów, co ułatwia bieganie i pozwala zweryfikować różne odczyty z zegarków biegających. Jedni bowiem przebiegli mniej niż 21 km podczas gdy inni mieli ponad 23.

Leśny Bieg to impreza także dla fanów Nordic Walking, którzy licznie zapełnili leśne ścieżki. Dzięki takim imprezom wiem, że w samym centrum Gdyni są miejsca, w których aktywnie mogą spędzać czas miłośnicy wszystkich dyscyplin - od biegania, poprzez nordic walking a na rowerach kończąc.

Piękny bieg. Do zobaczenia w 2018.

Zobacz wyniki z 2017 roku.


Story Cubes Batman

Czy warto zainwestować około 50 złotych na dziewięć kostek z wizerunkami najbardziej odrażających kreatur Gotham? I bez wizerunku Batmana? Story Cubes Batman to ciekawa propozycja dla fanów komiksowego bohatera i nie tylko.


Rzuć 9 kostkami, na których znajdziesz 54 obrazki ściśle powiązane ze światem Batmana: Joker, Kobieta Kot, Batmobil, Batsamolot czy Azyl Arkham. Zacznij snuć opowieść, zaczynając od słów "W cieniu Gotham..." lub też "Ja jestem nocą, ja jestem Batmanem...". Pasować jak ulał będzie również "Dawno temu w Gotham..." czy "Pewnego razu w mieście zbrodni...". Historię opowiedz w oparciu o dziewięć obrazów, które wypadły na kostkach. Zacznij od dowolnego z nich, najlepiej od tego, który jako pierwszy przykuł Twoją uwagę, kojarzy ci się z filmem bądź komiksem. Możesz głównym bohaterem uczynić Alfreda, Robina albo Catwoman. Jeśli jednak będziesz miał ochotę porządzić w Gotham mrocznymi siłami w kolejce czekają Dwie Twarze, Clayface czy Pingwin.


Puśćmy wodze fantazji i rzućmy teraz koteczkami. Zaczynam :) W Rezydencji Wayne'ów panował wielki chaos. Okazało się bowiem, że Pingwin i Catwoman znaleźli tajne przejście do Batjaskini, która skrywa najbardziej mroczne sekrety dziedzica fortuny - pana Bruce'a i Robina. Znając ich niecny charakter złoczyńcy chcieli podłożyć bombę, by ostatecznie rozwiązać kwestię Mrocznego Rycerza. Nagle jednak zobaczyli, że przygląda im się siwy staruszek. Zostają przyparci do muru...

Twórcy gry wiedzieli, że nic tak dobrze nie robi ludziom, którzy cały czas siedzą w internecie jak gra zmuszająca do myślenia. Storycubes w wersji Batman pozwala na tworzenie ciekawych opowieści i miłe spędzanie czasu. Nieważne czy gracie z dziećmi, przyjaciółmi a może rodzicami - długa i udana zabawa gwarantowana.

Trzeba pamiętać, że w Storycubes nie ma złych odpowiedzi, jedyne co was ogranicza, to własna wyobraźnia. Można więc Gotham traktować z przymrużeniem oka i prezentować zdarzenia, których nie powstydziłby się Tolkien, Lem i Sapkowski razem wzięci. Pamiętać należy, że symbole umieszczone na kostkach można interpretować nie tylko w sposób, jaki zaleca krótka instrukcja do Storycubes. Kurek od gazu może być więc kurkiem od gazu, wody lub też: wyłącznikiem prądu; przyciskiem otwierającym zbiornik z jokerowym gazem albo specyfikami Stracha na Wróble.

Doskonała rozrywka dla każdego. Tylko dlaczego nie ma kostki Batmana?




niedziela, 9 kwietnia 2017

III Gdańsk Maraton 2017 czyli zmagania z samym sobą

9 kwietnia 2017 o godzinie 09:00 wystartował III Gdańsk Maraton, który jak zwykle do czerwoności rozpalił mieszkańców Gdańska.

Zadowoleni byli przede wszystkim biegacze i organizatorzy. Zastępca Prezydenta Gdańska już na lini startu wspominała o dużej ilości endorfin i pozytywnej energii, jaka powstała dzięki maratonowi. Mieszkańcy Gdańska czuli tylko smród. Ilość negatywnych komentarzy, jakie można przeczytać choćby na trojmiasto.pl potwierdza smutną prawdę, że nerwica jest najpopularniejszą chorobą w naszym kraju. Na którą prawdopodobnie nie ma lekarstwa.


"DO LASU się lansować a nie miasto zatykać łacznie z pasem nadmorskim w niedzielę ..." - pisze jeden z mądrych użytkowników trójmiejskiego serwisu. " Nie wiem kto może być zainteresowany kibicowaniem w takim wydarzeniu poza rodzina (ewentualnie znajomymi) uczestników.." - odpowiada pani Beata. "Gratuluję organizacji !!! Trabienie, korki i wzburzenie kierowców !! Jeee!!!" - dodaje pani Magdalena.

Z perspektywy biegacza wszystko wyglądało dobrze. Samochody przepuszczano kiedy tylko była wolna przestrzeń. Podobnie z pieszymi, którzy wielokrotnie sami decydowali o tym, kiedy przebiec drogę tym wrednym biegaczom. Trąbienia nie słyszałem - a przepraszam - był jeden gość przy Ergo Arenie ale to chyba rodzina tych śmierdzących biegaczy. Szkoły kibicowały bo im Adamowicz kazał - reszta to podstawieni klakierzy - standard w naszym kraju. Informacja o maratonie rozwieszona była na trasie gęściej niż wyborcze plakaty w Gdyni. Kto nie czyta ten trąba. Koniec i kropka.

Z czego więc wynika ta nienawiść wylewana w komentarzach? Wygoda, potrzeba komfortu i zwyczajna ludzka zawiść? A może połączenie tego wszystkiego? Z drugiej strony nie znam realiów Gdańska i nie wiem, jak to było z tym objazdami czy konkretną informacją dla mieszkańców.

Bronić biegaczy próbuje w komentarzu Pan Bartosz: "Czytam te wszystkie komentarze i przyznam, ze jest mi strasznie przykro, ze ludzie mają tyle hejtu wobec innych ludzi. Przebiegniecie maratonu to olbrzymie, kilkuletnie poświęcenie, godziny treningów, motywacji i pokonywania samego siebie, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, ile człowiek uczy się wtedy pokory. Ok, może zablokujemy wam te ulice na 2h, ale pamiętaj tez, ze ustąpimy ci miejsca w korku, miejsca w autobusie, przepuścimy cię w kolejce w sklepie jak jesteś w ciąży. Ponieważ te setki godzin spędzonych na treningu tego właśnie uczą. Ciekawi mnie tylko, co uczy te 30 sec które poświęciłeś/poswieciłaś na napisanie "kurwa co za kretyństwo", "niech spierdslaja do lasu" czy "jak ja kurwa nienawidzę biegaczy", "debilizm biegajcie se po lesie"...."

Obronił? Przeczytajcie w komentarzach na www.trojmiasto.pl

Motylek. Katarzyna Pużyńska

Czy nieszczęśliwy wypadek może uruchomić lawinę zdarzeń, które zmienią życie w małej wsi Lipowo?


W mroźny zimowy poranek na skraju wsi zostaje znalezione ciało zakonnicy. Początkowo wydaje się, że kobietę potrącił samochód. Szybko okazuje się jednak, że ktoś ją zabił i potem upozorował wypadek. Kilka dni później ginie kolejna osoba. Ofiary nie wydają się być ze sobą w żaden sposób związane. Zaczyna się wyścig z czasem. Policja musi odnaleźć mordercę, zanim zginą następne kobiety.
Śledztwo ujawnia tajemnice mrocznej przeszłości zakonnicy, przy okazji odkrywając też mniejsze lub większe przewiny mieszkańców sielskiej – tylko na pozór – miejscowości.

Potrącona zakonnica to początek zagadek, które w "Motyku" przygotowała tym razem Katarzyna Pużyńska. Znów błądzimy na drodze do poznania prawdy o mordercy i jego motywach. Prawdy, w której mieszają się losy osób związanych z lokalną policją, władzami i celebrytami. Każdy ma swoje słodko-gorzkie tajemnice, które wydawałoby się, zupełnie do nich nie pasują. Każda strona "Motylka" to tajemnice i niejasności, za które czytelnik uwielbia Katarzynę Pużyńską.

Tak jak w wypadku "Więcej krwi" czy "Łaskuna" nie wiadomo, kto jest mordercą. Do samego końca czytelnik daje się wyprowadzić w pole gubiąc najważniejszy trop. Co może mieć wspólnego skradziony samochód i handel narkotykami z potrąceniem zakonnicy? A niechciana ciąża? Mętlik w głowie jest wielki a na zakończenie i tak pozostaje zachwyt nad kolejną świetnie napisaną opowieścią.


"Motylek" to ważna powieść Katarzyny Pużyńskiej, która pokazuje talent autorki i wyczucie oczekiwań czytelników. Warto przeczytać!

sobota, 8 kwietnia 2017

IX Bieg Piaśnicki 2017

528 zawodników stawiło się na linii startu podczas IX Biegu Piaśnickiego na dystansie 10 km. Impreza organizowana przez Urząd Gminy Wejherowo w ramach Dni Piaśnickich może podobać się zarówno doświadczonym jak i początkującym biegaczom.


Trasa biegnie przez malownicze i wymagające tereny lasów piaśnickich z ciężkim podbiegiem na początku. Woda dla wymagających na 5 kilometrze pozwala spokojnie pokonać 10 kilometrowy odcinek w czasie poniżej godziny. Organizatorzy zapewniają parking ma mecie, na który nie ma co narzekać - jest tyle miejsca ile daje to historyczne miejsce. Na linię startu zawodników dowożą autobusy MZK.

Minusem tegorocznej edycji jest skupienie wielu ciekawych imprez w jeden weekend. Dzisiejszy bieg przed III Gdańskim Maratonem mógł sprawić, że wielu zainteresowanych odpuściło piaśnickie zmagania na rzecz niedzielnego ścigania na 42 km. W piątek Ekstremalna Droga Krzyżowa z Jastrzębiej Góry na Hel. Warto było się zastanowić nad rozłożeniem tak ciekawych propozycji dla wszystkich lubiących aktywny tryb życia.


Dodać należy, że dzisiaj wygrała Monika Czapiewska ze Skorzewa, a wśród panów najszybszy był Sebastian Wąsicki z Redy.

Do zobaczenia za rok.

piątek, 7 kwietnia 2017

Więcej czerwieni. Katarzyna Pużyńska

"Więcej czerwieni" to książka, która pokazuje, że motyw seryjnego mordercy musi być dopracowany aby stał się ciekawym motywem przewodnim.

Lato w pełni. Na polach rozpoczynają się żniwa, a w sadach dojrzewają jabłka. Młodszy aspirant Daniel Podgórski czuje, że znalazł się w najlepszym momencie swojego życia. Tymczasem w okolicach sennego zazwyczaj Lipowa zostają zabite dwie młode kobiety.

Sprawca okaleczył brutalnie ich ciała. Policja kryminalna z Brodnicy podejrzewa, że oba zabójstwa mogą być dziełem seryjnego mordercy. Daniel Podgórski dołącza do ekipy śledczej prowadzonej przez komisarz Klementynę Kopp. Policja stara się znaleźć punkty wspólne pomiędzy obiema ofiarami i stworzyć profil zabójcy. Natrafia jednak na szereg przeszkód. Czy ktoś sabotuje śledztwo? Kto jest seryjnym mordercą?

Katarzyna Pużyńska w "Więcej czerwieni" doskonale realizuje moje marzenie o książce, w której seryjny morderca sieje zniszczenie i do ostatniej strony nie wiadomo, kto zbrodnię popełnia. Najpierw typuję ratownika z lokalnego ośrodka by nagle przerzucić oskarżenia na właściciela tego przybytku. Myliłem się? Przeczytajcie sami!

Jak zwykle w przypadku jej powieści mamy problem z mieszkańcami Lipowa. Okazuje się bowiem, że każdy ma swoje tajemnice, które wychodzą na jaw podczas śledztwa. Jak oni mogą tak żyć? Autorka wykorzystując swojej doświadczenie w zakresie psychoanalizy pokazuje wewnętrzne rozterki i życie bohaterów. Prawdziwy majstersztyk.

Pużyńska tworzy piękną sagę, która z każdą częścią jest coraz ciekawsza.

Polecam.


niedziela, 26 marca 2017

Trzydziesta pierwsza. Katarzyna Pużyńska

Cudze chwalicie - swego nie znacie. Okazuje się po raz kolejny, że przysłowia mają w sobie dużo z prawdy. Przykładem niech będzie Katarzyna Pużyńska i jej kryminały, których akcja dzieje się w małym Lipowie.

Po zimie w Lipowie przychodzi wiosna. Weronika wyjeżdża na dwa tygodnie do rodziny w Warszawie a jej partner - Daniel Podgórski staje przed największym wyzwaniem w karierze. Do wsi wraca bowiem najbardziej znienawidzony mieszkaniec - Tytus. Skazany został za podpalenie i morderstwo kilku osób - w tym ojca Daniela Podgórskiego ma plan, który pragnie zrealizować. Czy jest on jednak na rękę mieszkańcom Lipowa? Ktoś pożycza pieniądze na rozwój farmy - inny zaś ucieka przed mroczną szwedzką przeszłością. Atmosfera jest napięta, a w tym wszystkim znajduje się jeszcze badacz sekt - Jerzy Grala, który skrywa tajemnicę, o które nikt go nie podejrzewa - prawie nikt.


"Trzydziesta pierwsza" to kolejna książka, w której Pużyńska podnosi poprzeczkę sobie i czytelnikom. Od czasów "Motylka" autorka tworzy społeczność, która choć fikcyjna - nie daje się inaczej odbierać jako twór prawdziwy. Daniel Podgórski i spółka muszą żyć gdzieś w Polsce - jeśli nie w okolicach Brodnicy to zapewne w Warszawie, Suwałkach a może w Wejherowie? To duża zaleta pisania autorki, która wykorzystuje doświadczenie zdobyte na studiach oraz współpracę, którą podejmuje z policją. Szczegóły języka, zwyczajów czy czynności funkcjonariuszy są ciekawym elementem całości, w którą wpadam jak w studnię. W tym wypadku nie chce mi się nigdzie ruszać.

Podziwiam wyobraźnie autorki, która zdaje sobie sprawę z tego, że nie wystarczy napisać jednej dobrej książki. Każda kolejna to skrupulatne rozwinięcie opowieści o Lipowie i jej mieszkańcach. Podgórski i spółka muszą czuć się bardzo dobrze w świecie stworzonym przez psychologa rocznik 1985. Pomimo, że akcja dzieje się na polskiej wsi - kojarzonej głównie z disco polo, małą parafią i mnóstwem plotek - atmosfera, zdarzenia i świat wewnętrzny bohaterów z Lipowa wynagradzają wszystko. To nie byle jaki kryminał a pozycja z wartością dodaną.

Czytelnik chcący podróżować śladami Daniela Podgórskiego i spółki może i nie znajdzie większości z elementów literackiej układanki w okolicach Brodnicy - może być jednak pewien, że lektura tej i innych książek Pużyńskiej nie pójdzie na marne. Pogardzany przez wielu gatunek sprawia, że coraz więcej osób niechętnych literaturze znajduje czas na książkę. I o to chodzi.

"Trzydziesta pierwsza" i nie tylko. Polecam.

Powroty z bezdroży. Ksiądz Adam Boniecki

Jak powstają idealne kazania? Jak pracuje duchowny, który chce w tekstach Pisma Świętego znaleźć coś więcej niż sztampowe treści? Widać w "Powrotach z bezdroży" księdza Adama Bonieckiego.

Medytacje na Wielki Post są ujawnieniem tajemnicy piątkowych spotkań grupy przyjaciół, którzy rozmawiają o Piśmie Świętym. Poruszając różne wątki dają księdzu Bonieckiemu (i nie tylko) paliwo do pracy nad rozważaniami dotyczącymi współczesnego świata widzianego przez pryzmat chrześcijańskich zapisków.

Ksiądz Boniecki zadaje trudne pytania nie dając łatwych odpowiedzi. Czy we współczesnym świecie są ludzie bez grzechu? Czy łatwo jest rzucać oskarżenia samemu popełniając błędy? Jak to w końcu jest z tymi imigrantami - zaleją Europę i wyrżną innych w pień? Czy rzeczywiście doznajemy uczucia miłości i z niej korzystamy dla dobra ogółu?

Autor słusznie zauważa, że post pozwala odrzucić złe cele, przyzwyczajenia oraz zaślepienie i dumę, której u nas coraz więcej. Czego to ja nie potrafię? Sąsiad - totalne zero! Politycy - banda imbecyli bez szkoły i kultury. Ale żeby w tym geniuszu zrobić coś dobrego - niepodobna.

Podobnie rzecz ma się z przynoszeniem owoców. Ksiądz Boniecki słusznie zwraca uwagę, że Jezus nie chce od nas dobrze wybranych lokat bankowych czy ładnych drzewek przed wybudowanym domem. Tu chodzi o relacje, medytacje i modlitwę. Wiara oparta na materii i błądzeniu bez lektury pisma jest śmieszna i mała. A wielu z nas (w tym ja także) posługuje się wygodnym: "nie mam czasu" bądź "zrobię to jutro". Jak pokazuje gro przykładów - jutra może nie być a brak czasu to tylko kompletny błąd organizacji.

I na koniec coś o grzechu i przebaczeniu. To ostatnie istnieje i rozbija zło, gdy czyta się o kolejnych słowach - wybaczam wypowiadanych przez ludzi skrzywdzonych, prześladowanych i oczernianych. Grzech zaś znika w mocy konfesjonału i wielkiego miłosierdzia, którego jeszcze nikt do końca nie wyjaśnił. I pewnie nigdy tego nie zrobi.

Święta Wielkanocy to czas,w którym rokrocznie zastanawiam się, w której grupie jestem. Wątpiących, radujących się czy niewierzących w zdarzenie wymykające się ludzkiemu pojmowaniu? Ksiądz Boniecki pozwala choć na chwilę powrócić z bezdroży.


Szczęśliwy jak Duńczyk czyli hygge inaczej

Dlaczego Duńczycy od lat zajmują najwyższe miejsca w rankingach społeczeństw, które są szczęśliwe? Malene Rydahl w "Szczęśliwy jak Duńczyk" prezentuje nam dziesięć punktów, które sprawiają, że kraj ten zdaje się być mlekiem i miodem płynący.

Autorka - rodowita Dunka korzystając z niesamowitej edukacji pracowała kilkanaście lat w różnych korporacjach, by w końcu odnaleźć siebie podczas pisania i wykładów związanych właśnie z duńskim stylem życia. Okazuje się, że najważniejszą rzeczą jest zaufanie. Im bardziej ludzie sobie ufają tym są szczęśliwsi - czy to w małżeństwie, firmie czy własnym kraju. Czy w Polsce ludzie sobie ufają? Myślę, że nie i pewnie trochę ludzi się z tym zgodzi.

Na czym polega to duńskie zaufanie? Ludzie uczciwie płacą podatki i nie kombinują jak tu przed tym uciec. W pracy nie kradną wszystkiego, co się nie rusza i nie ucieka na drzewo - wręcz przeciwnie - szanują i dbają o wszystko, co im powierzono. Okazuje się przy tym, że duński rynek pracy nie chroni pracownika w ogóle - pracodawca może go/ją łatwo zwolnić. Ma to jednak i swoje plusy, bo łatwiej jest zaleźć inną pracą a i inne rzeczy związane ze zmianami są łatwiejsze. O urlopach, dostosowaniu czasu pracy czy komforcie psychicznym nie wspomnę.

Duńczyk jak już popracuje to oszczędza. Według autorki nie ma tam parcia na bycie obrzydliwie bogatym. Każdy stara się żyć racjonalnie i zgodnie z rzeczywistością. Nie leży na kanapie oddając się marzeniom nie do spełnienia a działa tylko i wyłącznie tu i teraz. Mówcy motywacyjny mają tam pewnie słabe wzięcie - podobnie jak psychologia pozytywna. Chociaż z drugiej strony depresantów używa tam spora część narodu.

Wieczorem Duńczyk robi z żoną, mężem, partnerem czy kim tam chce co chce. Oczywiście upraszczam, ale kwestia otwartości i akceptacji a także rozmów na wszystkie tematy jest w Danii wyższa niż gdziekolwiek indziej na świecie. Lepsze to niż ciągłe kluczenie i brak zaufania.

Oczywiście autorka może wszystko upiększać. Oczywiście podaje w książce "Szczęśliwy jak Duńczyk" także kontrargumenty pokazujące, że nie wszystko złoto, co się świeci. Hygge jednak ma zastosowanie w życiu codziennym. Chciałbym urodzić się w Danii, ale widzę, że łatwiej krok po kroku korzystać z tych rad i zmieniać swoje życie.

Postaram się być "Szczęśliwy jak Duńczyk".





Ofiara losu. Camilla Läckberg i jej szwedzki kryminał

"Ofiara losu" to niesztampowy kryminał, w którym Camilla Läckberg pokazuje bogactwo swojego talentu i siłę autorskiej wyobraźni.

Tym razem policja w Tanumshede bada wypadek samochodowy. To, co wygląda na tragiczne zdarzenie, po kolejnym, podobnym wypadku zaczyna budzić podejrzenia. Dlaczego osoby, które nigdy nie wylewały za kołnierz nagle mają kilka promili we krwi?

Policja ma pełne ręce roboty, tym bardziej że w mieście kręcony jest telewizyjny reality show. Obecność kamer podsyca tylko konflikt między „gwiazdami” a miejscową społecznością. Pogoń za zabójcą oraz problemy osobiste wywołują u Patrika Hedströma stres i frustrację. Tym silniejsze, że staje wobec największego dotąd wyzwania detektywistycznego w swojej karierze a przy okazji musi się zmierzyć z bolesną przeszłością.

Czytelnik sięgając po kolejne kryminały autorki ma wrażenie, że poziom inteligencji albo spada mu w zastraszającym tempie i tłumaczy to starzeniem się albo też Camilla Lackberg jest rzeczywiście królową kryminału. Bez kompleksów buduje po raz kolejny świetną opowieść, w której podejrzany jest każdy bez wyjątku a finał sprawia, że na dłuższą chwilę pozostajemy zaskoczeni i nie umiemy wytłumaczyć sobie, dlaczego od razu nie zauważyliśmy krwi na rękach mordercy. Mordercy, który był tak blisko...

Skupianie się nie tylko na wątkach śledztwa ale również na historii postaci sprawia, że "Ofiara losu" jest lekturą fascynującą i nienudzącą. Autorka nie skupia się za bardzo na psychice bohaterów, co wychodzi na plus całej opowieści. Wykorzystanie wątku reality show, które na szczęście największą popularność ma już za sobą sprawia, że człowiek raz jeszcze może zastanowić się nad słusznością i poziomem wartości współczesnej telewizji w ogóle. Poziomem, który jest bliski dna.

Choć wielu fanów przyznaje, że "Ofiara losu" jest słabszą książką Lackberg ja polecam ją z czystym sumieniem. Ekonomiści piszą dobre kryminały.

#czytam z woblink

niedziela, 19 marca 2017

Domek. Recenzja

Co opłaca się wybudować? Sypialnię, łazienkę a może garaż? Który dach wybrać - klasyczny, a może w stylu średniowiecza? Te i inne zadania czekają na rodziny, które zdecydują się na spędzenie weekendu podczas gry w "Domek".


W ciągu dwunastu rund gracze mają okazję do sprawdzenia swoich umiejętności w tworzeniu pięknego domu. Dzięki niesamowitym kartom jest okazja do tworzenia swojego idealnego domu. Oczywiście sama radość nie wystarczy - za każdy szczegół otrzymujemy punkty. Dobry projekt, wielkość salonu, funkcjonalność czy wykończenie całości - to jedne z wielu elementów składających się na wygraną.

Prawie 100 unikalnych grafik pozwala na niejednokrotną radość z rywalizacji. "Domek" jest regrywalny - po jednym razie będziecie mieli ochotę na dalsze rozgrywki. Wielu może nie pasować krótki czas kolejnych rund. W wypadku gry z małymi dziećmi to niezaprzeczalny atut.

Dla rodzin z dziećmi ważne będzie, że zasady są przejrzyste i nieskomplikowane więc bardzo dobrze gra się już z trzylatkiem. O sześciolatku nie wspomnę, bo to mistrz w tworzeniu łańcuchów pozwalających na uzyskanie sporej ilości punktów.

Ważny jest brak negatywnej interakcji. To nie "Cytadela" - nikt niczego nikomu nie może zniszczyć ani specjalnie utrudnić.

Dobra rodzinna rozrywka.

Do kupienia tutaj.