Człowiek człowiekowi wilkiem, a czasem i swojego psa wyśle, by ten rozwalił samochód sąsiada. Serio? Sądziłem, że takie rzeczy tylko w Fakcie.
Sobota - godzina 08:00. Samochód stojący na zamkniętej posesji ma zerwane tablice rejestracyjne, zarysowania na całej karoserii i wyrwane kable ze świateł. Dodatkowo uszkodzony zderzak przedni i ogólnie syf. Przypadek? PiS? Platforma? Putin? Nie sądzę.
Wzywam policję. O dziwo i wbrew ciągle niezadowolonemu z suwerena pospólstwu przyjeżdża szybko. Ogląd miejsca zdarzenia i ... potwierdzają moje obawy co do tego, że ludzie świnie. - Ma pan jakiś wrogów? - pada pytanie. Szukam w głowie wszystkich, którzy zaleźli mi za skórę. Wszystkich, którzy krzywo się patrzą i nie słyszą r w moich chrześcijańskich ustach. Dużo? Wiele? Wymiękam. Policja i tak stwierdza, że w ramach zemsty to by ktoś zbił mi szybę cegłą, a nie wyrywał zderzak.
Pytają się sąsiadów, czy coś widzieli. Sąsiedzi, którzy mają widok lepszy na samochód niż ja oczywiście wtedy byli "poza miejscem zamieszkania" albo "spali". A kiedy chodziłem w gaciach po kuchni po 23:00 jakoś wszyscy widzieli.
Nic - myślę w duchu i czekam na przyjazd policji dochodzeniowej. Ślady, tropy, odciski palców i te sprawy. Skrzyżowanie ojca Mateusza i Kojaka z McGiverem. Niestety, przyjeżdża polska rzeczywistość, która ... daje radę. Po bliższych oględzinach stwierdzają, że to ... pies. - Pewnie biegł za kotem lub kuną, która ukryła się gdzieś w silniku - mówią. Szok, niedowierzanie i szacunek dla ludzi, którzy są słabo wynagradzani. Zresztą jak my wszyscy.
Spisanie zeznań i inne sprawy. Ocena polskiej policji - bardzo dobra. Ocena właścicieli sweet piesków - niedostateczna.
PS. Jak Cię znajdę i nie masz AC to płacisz gotówką. Trzeba odpowiadać za swojego psa. Nawet jak ten chce zjeść kota w moim własnym samochodzie. A to - jak pokazuje kosztorys dużo kosztuje.
środa, 22 lutego 2017
sobota, 18 lutego 2017
Dlaczego ekonomiści piszą dobre kryminały?
Nie wiem - jednak Camilla Läckberg w swoich książkach pokazuje niesamowitą klasę, styl i siłę literatury skandynawskiej, która choć dzieje się w małej mieścinie staje się uniwersalnym miejscem odnoszącym się do każdego miejsca na ziemi.
Kryminalne powieści Läckberg rozgrywają się w miasteczku Fjällbacka, jej rodzinnej miejscowości, położonej na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Przewodnimi bohaterami są pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström. Pewnie ta artystka to alter ego Lackberg natomiast policjant przypomina obecnego partnera poczytnej autorki.
Camilla Läckberg prezentuje czytelnikowi zbrodnię z najwyższej półki. To nie zwykle kradzieże, włamania czy pobicia ze skutkiem śmiertelnym. W szwedzkiej mieścinie ludzie na przełomie wieków gotowi byli do dzieciobójstwa, morderstw ze szczególnym okrucieństwem i dziwactw, których nic nie usprawiedliwia. Jednocześnie autorka prezentuje zbrodniarzy, których nigdy nie podejrzewalibyśmy o niecne zamiary. Matka, która kocha swojego syna ponad wszystko. Babcia o bezgranicznej uczciwości. Ekonomista, który pomaga kobietom będącym w trudnej sytuacji.
Motywy? Różne - podobnie jak cała psychologiczna otoczka śledztw, dochodzenia do prawdy, która szokuje czytelnika. Zabrzmi sztampowo - ale do końca w żadnej książce nie mamy jednego podejrzanego. Trop gubimy po raz będąc zaskoczeni, gdy w finale okazuje się, że morderca to nijaki mieszkaniec tego małego miasteczka Camilli Läckberg.
Warto przeczytać! Polecam
Kaznodzieja
Niemiecki bękart
Ofiara losu
Księżniczka z lodu
Kryminalne powieści Läckberg rozgrywają się w miasteczku Fjällbacka, jej rodzinnej miejscowości, położonej na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Przewodnimi bohaterami są pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström. Pewnie ta artystka to alter ego Lackberg natomiast policjant przypomina obecnego partnera poczytnej autorki.
Camilla Läckberg prezentuje czytelnikowi zbrodnię z najwyższej półki. To nie zwykle kradzieże, włamania czy pobicia ze skutkiem śmiertelnym. W szwedzkiej mieścinie ludzie na przełomie wieków gotowi byli do dzieciobójstwa, morderstw ze szczególnym okrucieństwem i dziwactw, których nic nie usprawiedliwia. Jednocześnie autorka prezentuje zbrodniarzy, których nigdy nie podejrzewalibyśmy o niecne zamiary. Matka, która kocha swojego syna ponad wszystko. Babcia o bezgranicznej uczciwości. Ekonomista, który pomaga kobietom będącym w trudnej sytuacji.
Motywy? Różne - podobnie jak cała psychologiczna otoczka śledztw, dochodzenia do prawdy, która szokuje czytelnika. Zabrzmi sztampowo - ale do końca w żadnej książce nie mamy jednego podejrzanego. Trop gubimy po raz będąc zaskoczeni, gdy w finale okazuje się, że morderca to nijaki mieszkaniec tego małego miasteczka Camilli Läckberg.
Warto przeczytać! Polecam
Kaznodzieja
Niemiecki bękart
Ofiara losu
Księżniczka z lodu
piątek, 17 lutego 2017
Wyznajemy.pl
Polska to dziwny kraj i państwo, które istnieje tylko teoretycznie. A na dodatek pełno w nim ludzi, którzy mają sekrety lepsze niż bohaterowie "Mody na sukces" i "Na wspólnej" więc chcąc się nimi dzielić jak świadek koronny - Masa. Na wyznajemy.pl
Jaki obraz możemy uzyskać podczas lektury zacnego portalu tworzonego "tylko" przez wielu różnych czytelników? Przede wszystkim to niewyżyci ludzie chcący kolejnych części Greya. Jeśli nudzi się im sado-maso to gotowi są nawet znaleźć partnera/partnerkę, która będzie udawać mamusię. Czasem w siusiaku umieszczą serduszko A jak już nie dają w TVN nic ciekawego to zanurzą nawet w 15-latce.
Czasem zdarzy się ktoś z ckliwym wyznaniem. A to, że adoptował dziecko ale nie umie go pokochać - vide. Innym razem gimnazjalistka zgadza się na seks za pieniądze, a potem tego żałuje (zobacz to).
I znów wracamy na wesołe tematy, które dotykają naszych rodaków. Poluzowany zaworek? Proszę bardzo! Gówniany egzamin - voila! Ech i znów będzie o seksie - przepraszam, o cygarach.
Zachodzę w głowę, a właściwie w czarną dupę - kto to pisze i ile im za to płacą? Czy na trzeźwo mogę mieć takie pomysły? Wychowany na wierszach Szymborskiej pewnie nie ale jak zerknę zza firanki niektórzy sąsiedzi i sąsiadki mogą mieć słodko-gorzkie tajemnice. Polane, o ile dobrze pamiętam, śliną i wydzieliną z pochwy - bo taki tekst kiedyś również na wyznajemy.pl czytałem.
A pod tym wszystkim komentarze psychologów z każdej klatki w bloku. A że dlaczego i po co się mu oddawałaś? Dlaczego nie pomogłaś? Jak możesz nie kochać pięknego murzynka? Seicento wygrało z BMW - serio? Przypadek? Nie sądzę. Tylko 1 Polska dla prawdziwych Polaków. Reszta wyp...
I tylko tej naszej Polski żal. Żal.pl? Czemu nie :)
Jaki obraz możemy uzyskać podczas lektury zacnego portalu tworzonego "tylko" przez wielu różnych czytelników? Przede wszystkim to niewyżyci ludzie chcący kolejnych części Greya. Jeśli nudzi się im sado-maso to gotowi są nawet znaleźć partnera/partnerkę, która będzie udawać mamusię. Czasem w siusiaku umieszczą serduszko A jak już nie dają w TVN nic ciekawego to zanurzą nawet w 15-latce.
Czasem zdarzy się ktoś z ckliwym wyznaniem. A to, że adoptował dziecko ale nie umie go pokochać - vide. Innym razem gimnazjalistka zgadza się na seks za pieniądze, a potem tego żałuje (zobacz to).
I znów wracamy na wesołe tematy, które dotykają naszych rodaków. Poluzowany zaworek? Proszę bardzo! Gówniany egzamin - voila! Ech i znów będzie o seksie - przepraszam, o cygarach.
Zachodzę w głowę, a właściwie w czarną dupę - kto to pisze i ile im za to płacą? Czy na trzeźwo mogę mieć takie pomysły? Wychowany na wierszach Szymborskiej pewnie nie ale jak zerknę zza firanki niektórzy sąsiedzi i sąsiadki mogą mieć słodko-gorzkie tajemnice. Polane, o ile dobrze pamiętam, śliną i wydzieliną z pochwy - bo taki tekst kiedyś również na wyznajemy.pl czytałem.
A pod tym wszystkim komentarze psychologów z każdej klatki w bloku. A że dlaczego i po co się mu oddawałaś? Dlaczego nie pomogłaś? Jak możesz nie kochać pięknego murzynka? Seicento wygrało z BMW - serio? Przypadek? Nie sądzę. Tylko 1 Polska dla prawdziwych Polaków. Reszta wyp...
I tylko tej naszej Polski żal. Żal.pl? Czemu nie :)
czwartek, 16 lutego 2017
Rozmowa rekrutacyjna w Polsce
Opowieści o tym, że kiedyś pracę dostawało się "od ręki" zgłaszając chęć pracy w wybranym zakładzie młodzi traktują jako legendy bliższe opowieściom o Smoku Wawelskim niż Czarnej Wołdze. Przecież musi być rozmowa rekrutacyjna. Jak wygląda to w Polsce anno domini 2017?
Punkt widzenia pracodawców (nie wszystkich) zmienia się na korzyść pracownika. Nowi pracownicy zarabiają więcej, bo za to, co dostają starzy do pracy by nie przyszli. Płaca to nie wszystko - gro firm oferuje umowę na czas nieokreślony już po 3 miesiącach. Dobra zmiana w wykonaniu PiS? Nie sądzę - to bardziej wymogi rynku pracy, który na gwałt potrzebuje taniej siły roboczej.
Jak wygląda rozmowa rekrutacyjna anno domini 2017? Jest przede wszystkim dużo pytań o to, co chce się robić za 10 lat. Pytania dotyczące chęci przyjścia tu i teraz nie pojawiają się często (a powinny). Równie ciekawe są rozmowy dotyczące zarobków. Ile chciałby Pan/Pani zarabiać? Jeszcze na początku XXI wieku ludzie cyzelowali się widząc obawy w oczach pracodawców - teraz walą z grubej rury. 2000 na rękę i własna działalność gospodarcza wydają się być wyżynami współcześnie poszukujących pracy. Rozmawiając jednak z pracodawcami wiem, że zdarzają się oseski wprost po studiach lub tuż przed emeryturą, którzy jako: handlowcy chcą podstawę 10.000 plus premia; jako stolarze 5.000 na rączkę i coś do tego; sprzedawca w sklepie z łóżkami 6.500 netto i przydałaby się premia. Pracownik jest w cenie i się ceni. Tylko czy znajduje wymarzoną pracę?
Co do Ukraińców i innych mieszkańców Wschodu wypowiadać się nie będę. W wielu znanych mi wypadkach eksperyment nie udał się - z biegiem czasu Ukrainiec chce (i słusznie) zarabiać tyle samo i być traktowany jak Polak. A że nasz charakter w zdecydowanej większości jest wredno-słowiański pojawia się problem nie do rozwiązania. Niektórzy nawet (są tacy!) znaleźli sobie sposób na chodzenie z pracodawcami do sądów. Wyznawcy konfliktu z "Zemsty" Fredry zatrudniają się na okres próbny bez umowy, by zaraz potem zgłosić to do sądu. Ostrzejsze pismo i już chcą zadośćuczynienie. Pojawia się jednak pytanie: czy oni gdzieś do emerytury przepracują?
Rozmowa rekrutacyjna to poszerzanie swoich kontaktów społecznych. W odpowiedniku amerykańskim, gdzie rekrutacja ma więcej etapów niż Tour de Polonge trzeba wiedzieć, który kwadracik wybrać, by sprzedać jak najwięcej. Jeśli nie wiesz tego - należy zadecydować, dlaczego siłownia ma być koło Krakowa w lokalu, gdzie kiedyś znajdował się salon pedicure. Reszty zadań nie pamiętam aczkolwiek tak nie przejechali mnie na obronie magisterki i egzaminie do bierzmowania.
Rozmowa rekrutacyjna to fajna sprawa. Rekrutujcie! Rozmawiajcie! I cieszcie się wymarzoną pracą. Łapka w górę, kto ją znalazł?
Punkt widzenia pracodawców (nie wszystkich) zmienia się na korzyść pracownika. Nowi pracownicy zarabiają więcej, bo za to, co dostają starzy do pracy by nie przyszli. Płaca to nie wszystko - gro firm oferuje umowę na czas nieokreślony już po 3 miesiącach. Dobra zmiana w wykonaniu PiS? Nie sądzę - to bardziej wymogi rynku pracy, który na gwałt potrzebuje taniej siły roboczej.
Jak wygląda rozmowa rekrutacyjna anno domini 2017? Jest przede wszystkim dużo pytań o to, co chce się robić za 10 lat. Pytania dotyczące chęci przyjścia tu i teraz nie pojawiają się często (a powinny). Równie ciekawe są rozmowy dotyczące zarobków. Ile chciałby Pan/Pani zarabiać? Jeszcze na początku XXI wieku ludzie cyzelowali się widząc obawy w oczach pracodawców - teraz walą z grubej rury. 2000 na rękę i własna działalność gospodarcza wydają się być wyżynami współcześnie poszukujących pracy. Rozmawiając jednak z pracodawcami wiem, że zdarzają się oseski wprost po studiach lub tuż przed emeryturą, którzy jako: handlowcy chcą podstawę 10.000 plus premia; jako stolarze 5.000 na rączkę i coś do tego; sprzedawca w sklepie z łóżkami 6.500 netto i przydałaby się premia. Pracownik jest w cenie i się ceni. Tylko czy znajduje wymarzoną pracę?
Co do Ukraińców i innych mieszkańców Wschodu wypowiadać się nie będę. W wielu znanych mi wypadkach eksperyment nie udał się - z biegiem czasu Ukrainiec chce (i słusznie) zarabiać tyle samo i być traktowany jak Polak. A że nasz charakter w zdecydowanej większości jest wredno-słowiański pojawia się problem nie do rozwiązania. Niektórzy nawet (są tacy!) znaleźli sobie sposób na chodzenie z pracodawcami do sądów. Wyznawcy konfliktu z "Zemsty" Fredry zatrudniają się na okres próbny bez umowy, by zaraz potem zgłosić to do sądu. Ostrzejsze pismo i już chcą zadośćuczynienie. Pojawia się jednak pytanie: czy oni gdzieś do emerytury przepracują?
Rozmowa rekrutacyjna to poszerzanie swoich kontaktów społecznych. W odpowiedniku amerykańskim, gdzie rekrutacja ma więcej etapów niż Tour de Polonge trzeba wiedzieć, który kwadracik wybrać, by sprzedać jak najwięcej. Jeśli nie wiesz tego - należy zadecydować, dlaczego siłownia ma być koło Krakowa w lokalu, gdzie kiedyś znajdował się salon pedicure. Reszty zadań nie pamiętam aczkolwiek tak nie przejechali mnie na obronie magisterki i egzaminie do bierzmowania.
Rozmowa rekrutacyjna to fajna sprawa. Rekrutujcie! Rozmawiajcie! I cieszcie się wymarzoną pracą. Łapka w górę, kto ją znalazł?
niedziela, 12 lutego 2017
Lego Batman. Film
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na początku filmu pojawia się ciemny ekran? Oczywiście - to znak rozpoznawczy Batmana, który w Gotham jest postacią kultową wraz ze swoim dziewięciopakiem.
Tym razem złożony z klocków LEGO Mroczny Rycerz z Gotham musi obronić swoje miasto przed zakusami nikczemnego Jokera. Okazuje się bowiem, że klaun wpadł na genialny pomysł - wie, jak zniszczyć to, co Batman lubi najbardziej - sławę superbohatera, który rozwala wszystkich jednym paluszkiem w rytm ulubionej muzyki. Na nieszczęście Bruce Wayne ma dodatkowy problem - nowa komisarz Barbara Gordon chce, by Mroczny Rycerz działał wspólnie z policją i mieszkańcami. Nie zapominajmy o kamerdynerze Alfredzie, który martwi się o panicza i jego ... samotne życie. Czy zmieni to adoptowany Robin?
Lego Batman jest świetną kontynuacją (?) Lego Przygody. Twórcy stworzyli film, na którym śmieją się i dorośli i dzieci. Film, który nie jest tylko kolejnym z serii powtarzanych motywów Mrocznego Rycerza. Okazuje się, że oprócz robienia dziewięciopaku, 1000 pompek i pochłaniania faszerowanych homarów jest ogromna potrzeba przyjaźni i bycia razem. Batman zaczyna to rozumieć dopiero w momencie, gdy Gotham ma zapaść się w wieczną odchłań. Zresztą - lepiej później niż wcale.
Polski dubbing daje radę. Najlepsze według dzieci są zadmobil oraz wiecznie roześmiany Batman. W niedługiej przyszłości będzie okazja zobaczyć Lego Ninjago jako kolejną część wielkiej rodziny Lego - z pewnością będzie się działo.
Na końcu filmu pojawiają się białe plansze. To znak, że wszystko zakończyło się pomyślnie. Jaki kolor jest na końcu "Lego Batmana"?
Zapraszam do kin.
Tym razem złożony z klocków LEGO Mroczny Rycerz z Gotham musi obronić swoje miasto przed zakusami nikczemnego Jokera. Okazuje się bowiem, że klaun wpadł na genialny pomysł - wie, jak zniszczyć to, co Batman lubi najbardziej - sławę superbohatera, który rozwala wszystkich jednym paluszkiem w rytm ulubionej muzyki. Na nieszczęście Bruce Wayne ma dodatkowy problem - nowa komisarz Barbara Gordon chce, by Mroczny Rycerz działał wspólnie z policją i mieszkańcami. Nie zapominajmy o kamerdynerze Alfredzie, który martwi się o panicza i jego ... samotne życie. Czy zmieni to adoptowany Robin?
Lego Batman jest świetną kontynuacją (?) Lego Przygody. Twórcy stworzyli film, na którym śmieją się i dorośli i dzieci. Film, który nie jest tylko kolejnym z serii powtarzanych motywów Mrocznego Rycerza. Okazuje się, że oprócz robienia dziewięciopaku, 1000 pompek i pochłaniania faszerowanych homarów jest ogromna potrzeba przyjaźni i bycia razem. Batman zaczyna to rozumieć dopiero w momencie, gdy Gotham ma zapaść się w wieczną odchłań. Zresztą - lepiej później niż wcale.
Polski dubbing daje radę. Najlepsze według dzieci są zadmobil oraz wiecznie roześmiany Batman. W niedługiej przyszłości będzie okazja zobaczyć Lego Ninjago jako kolejną część wielkiej rodziny Lego - z pewnością będzie się działo.
Na końcu filmu pojawiają się białe plansze. To znak, że wszystko zakończyło się pomyślnie. Jaki kolor jest na końcu "Lego Batmana"?
Zapraszam do kin.
sobota, 11 lutego 2017
Amadeusz z Gdyni
Wejherowska publika Filharmonii po gościnnym występie teatru z Gdyni spodziewała się? Nie do końca wiadomo czego, ale pewnie z powodu niskiej ceny biletów i mało znanych nazwisk postanowili nie przyjść tak tłumnie jak na Stuhra. Szkoda, bo "Amadeusz" Jacka Bały bije na głowę inne sztuki wystawione w wejherowskim przybytku.
Amadeusz Mozart (grany przez genialnego Macieja Wiznera) to niechciany mistrz nad mistrze. Ubóstwiany przez tłumy i potrafiący zachwycić cesarza, króla, księdza i prostytutkę miał jednak taką samą liczbę przeciwników. Antonio Salieri należał do grona tych, którzy do końca życia (ale i długo potem) nie umieli pogodzić się z nadejściem mistrza nad mistrze. Człowieka, który tworzył Boga podczas swoich oper, koncertów czy requiem.
"Amadeusz" w wykonaniu gdyńskiego Teatru Miejskiego pokazuje bogactwo i złożoność życia artysty formatu Mozarta. Życie w nędzy przeplatane nałogami, humorami i rozdarciem pomiędzy życiem dorosłego człowieka a syna sprawiają, że ponad 2 godzinny spektakl ogląda się lepiej niż jakikolwiek serial Netfixa. Idąc w interpretację tej sztuki twierdzę, że losy mistrza są prezentacją kondycji współczesnych ludzi chcących płynąć pod prąd. Bez znajomości, kontaktów czy kapitału społecznego trudno jest wybić się na niepodległość, niezależność, na życie pełną gębą. Jedynie widząc "za dużo nut" ludzie awansują w kolejne stopnie wtajemniczenia.
Z drugiej strony i Antonio Salieri ma coraz większe problemy z moralnością. Do momentu, gdy nie było jasnej gwiazdy Mozarta kompozytor dworu wiódł życie spokojne. Dopiero zazdrość i upadek wiary w rzeczy najważniejsze sprawiają, że snuta przez niego intryga wydaje się najgorszą rzeczą ściągającą na niego wieczne potępienie.
Wszystko to przy dźwiękach muzyki klasycznej. Majstersztyk.
Amadeusz Mozart (grany przez genialnego Macieja Wiznera) to niechciany mistrz nad mistrze. Ubóstwiany przez tłumy i potrafiący zachwycić cesarza, króla, księdza i prostytutkę miał jednak taką samą liczbę przeciwników. Antonio Salieri należał do grona tych, którzy do końca życia (ale i długo potem) nie umieli pogodzić się z nadejściem mistrza nad mistrze. Człowieka, który tworzył Boga podczas swoich oper, koncertów czy requiem.
"Amadeusz" w wykonaniu gdyńskiego Teatru Miejskiego pokazuje bogactwo i złożoność życia artysty formatu Mozarta. Życie w nędzy przeplatane nałogami, humorami i rozdarciem pomiędzy życiem dorosłego człowieka a syna sprawiają, że ponad 2 godzinny spektakl ogląda się lepiej niż jakikolwiek serial Netfixa. Idąc w interpretację tej sztuki twierdzę, że losy mistrza są prezentacją kondycji współczesnych ludzi chcących płynąć pod prąd. Bez znajomości, kontaktów czy kapitału społecznego trudno jest wybić się na niepodległość, niezależność, na życie pełną gębą. Jedynie widząc "za dużo nut" ludzie awansują w kolejne stopnie wtajemniczenia.
Z drugiej strony i Antonio Salieri ma coraz większe problemy z moralnością. Do momentu, gdy nie było jasnej gwiazdy Mozarta kompozytor dworu wiódł życie spokojne. Dopiero zazdrość i upadek wiary w rzeczy najważniejsze sprawiają, że snuta przez niego intryga wydaje się najgorszą rzeczą ściągającą na niego wieczne potępienie.
Wszystko to przy dźwiękach muzyki klasycznej. Majstersztyk.
poniedziałek, 6 lutego 2017
Świadkowie Jehowy z Aleppo
Dawno, dawno temu czyli lat kilka miałem przyjemność pracować ze świadkiem Jehowy. Świadek jak świadek - nie miał wypisane na czole, że wierzy w coś, co u mojej babci wywoływało stan przedzawałowy ale powiedział mi parę ciekawych rzeczy.
Przede wszystkim wyjaśnił, dlaczego niektórzy decydują się na wstąpienie do tej organizacji.Mówił: "Wszyscy mówią do siebie bracie, siostro. Kiedy potrzebujesz pomocy to ją otrzymujesz. Starsi są odwiedzani przez młodszych świadków. A gdy nie masz pracy - wspólnota pomoże ci znaleźć nową". Oczywiście zauważał też minusy świadków: "Klapki na oczach i uparte dążenie do życia zgodnie z pismem. Zwracanie uwagi i wyrzucanie ze wspólnoty członków za rzeczy, których sami nie przestrzegają (palenie, picie, seks pozamałżeński).
Było i rzeczy więcej jednak gdybym wszystkie wziął sobie do głowy to musiałbym zostać religioznawcą. Jak na tym tle wyglądają katolicy, których znam osobiście lub widzę w TV? Okazuje się, że miłosierdzie, o którym tak gęsto i często wspominamy nie jest naszym udziałem. Ot, wczoraj w Watykanie pojawiły się plakaty, na których ktoś zarzuca papieżowi, że sam mówi o miłosierdziu a rewolucję kadrową robi bez oglądania się na drugiego człowieka.
Podobnie w zeszłym tygodniu medialny arcybiskup z Gdańska miał ponoć powiedzieć do fotoreportera, który wykonywał swój zawód: spier...! Czy to prawda - pozostawmy to w kwestii sumienia jednej i drugiej osoby. Rację miała jednak kobieta, która słysząc te słowa krzyczała: "Miłosierdzia! Trzeba przebaczyć biskupowi!".
A 10 sierotek z Syrii? Jedni katolicy piszą, że rząd świnie, bo zabronił przyjmowania tych biednych dzieci do Sopotu, który czeka na nie z otwartymi rękoma. Inni katolicy przedstawili pisma, z których wynika, że nic nie wynika. Teraz każdy stoi po swojej stronie barykady zadowolony, że ma rację. A w Polsce o sierotach się jakoś dużo nie mówi tylko ściga 17-latkę, która zostawiła swoje dziecko w "Oknie Życia". Albo obcina dotację na Dom Dziecka. Pomaganie pełną gębą.
Wspominany już papież Franciszek mówił o ruszeniu się z kanapy, o działaniu, o dawaniu świadectwa. Chciałbym, żeby nam to wychodziło bardziej niż puste chęci o pomocy hen daleko. Tu na miejscu naprawdę jest sporo do zrobienia. I nie trzeba "spier..." - trzeba zapierdalać na maxa.
Przede wszystkim wyjaśnił, dlaczego niektórzy decydują się na wstąpienie do tej organizacji.Mówił: "Wszyscy mówią do siebie bracie, siostro. Kiedy potrzebujesz pomocy to ją otrzymujesz. Starsi są odwiedzani przez młodszych świadków. A gdy nie masz pracy - wspólnota pomoże ci znaleźć nową". Oczywiście zauważał też minusy świadków: "Klapki na oczach i uparte dążenie do życia zgodnie z pismem. Zwracanie uwagi i wyrzucanie ze wspólnoty członków za rzeczy, których sami nie przestrzegają (palenie, picie, seks pozamałżeński).
Było i rzeczy więcej jednak gdybym wszystkie wziął sobie do głowy to musiałbym zostać religioznawcą. Jak na tym tle wyglądają katolicy, których znam osobiście lub widzę w TV? Okazuje się, że miłosierdzie, o którym tak gęsto i często wspominamy nie jest naszym udziałem. Ot, wczoraj w Watykanie pojawiły się plakaty, na których ktoś zarzuca papieżowi, że sam mówi o miłosierdziu a rewolucję kadrową robi bez oglądania się na drugiego człowieka.
Podobnie w zeszłym tygodniu medialny arcybiskup z Gdańska miał ponoć powiedzieć do fotoreportera, który wykonywał swój zawód: spier...! Czy to prawda - pozostawmy to w kwestii sumienia jednej i drugiej osoby. Rację miała jednak kobieta, która słysząc te słowa krzyczała: "Miłosierdzia! Trzeba przebaczyć biskupowi!".
A 10 sierotek z Syrii? Jedni katolicy piszą, że rząd świnie, bo zabronił przyjmowania tych biednych dzieci do Sopotu, który czeka na nie z otwartymi rękoma. Inni katolicy przedstawili pisma, z których wynika, że nic nie wynika. Teraz każdy stoi po swojej stronie barykady zadowolony, że ma rację. A w Polsce o sierotach się jakoś dużo nie mówi tylko ściga 17-latkę, która zostawiła swoje dziecko w "Oknie Życia". Albo obcina dotację na Dom Dziecka. Pomaganie pełną gębą.
Wspominany już papież Franciszek mówił o ruszeniu się z kanapy, o działaniu, o dawaniu świadectwa. Chciałbym, żeby nam to wychodziło bardziej niż puste chęci o pomocy hen daleko. Tu na miejscu naprawdę jest sporo do zrobienia. I nie trzeba "spier..." - trzeba zapierdalać na maxa.
Jak pisać dobre felietony?
Jak pisać dobre felietony? Czy - jak Tomasz Lis - załapać pis-bakterię i walić równo po Kaczyńskich, Błaszczakach i Misiewiczach? A może lepsza jest postawa Stanisława Tyma, który (podobnie zarażony wspomnianą bakterią) czyni to w sposób tak satyryczny, że boki zrywać? A może lepsze są felietony Tadeusza Buraczewskiego w niejakiej "Gazecie Polskiej"?
niedziela, 5 lutego 2017
Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka
Sprawa Grzegorza Przemyka nie została rozwiązana. Nie doczekali tego rodzice chłopaka, nie doczekają jego przyjaciele i pewnie my nie doczekamy tego, co nazywamy sprawiedliwością. Chcemy przecież ukarania sprawców, osądzenia opieszałości tamtej prokuratury i kłamliwości systemu, w którym to miało miejsce. Po części jednak udaje się to Cezaremu Łazarewiczowi w jego książce.
Książkowa opowieść o Grzegorzu Przemyku daje początek wielowątkowej historii tamtej Polski, tamtych ludzi, zdarzeń i narracji. To nie tylko tragiczne wydarzenia w czasie matur ale również opowieść o żądzy władzy za wszelką cenę. O trzymaniu za mordę społeczeństwa, które dusiło się w tej Polsce Kiszczaków, Jaruzelskich i Urbanów. Przeraża mnie ilość kłamstw, jakie produkował ówczesny system tylko po to, by ochronić chłopców z MO, którzy z Przemyka zrobili worek treningowy. Żygać się chce czytając relację z narad partii chcącej za wszelką cenę powiedzieć, że czarne jest białe a białe jest czarne.
Płakać się chce, gdy zło zwycięża a matka nie widzi już szans na sprawiedliwość. Ryczeć się chce, gdy niewinny kierowca karetki daje sobie wmówić zbrodnię, której nie popełnił próbując wielokrotnie targnąć się na swoje życie. I raz za razem człowiek dziwi się, że ten system przetrwał tyle lat wychowując wiernych wyznawców, którzy dzisiaj piastują wysokie państwowe stanowiska. Bo przecież kiedyś to kiedyś, a teraz przeszłość nie ma najmniejszego sensu. Dlatego pewnie tak martwili się dziennikarze o Kiszczaka i jego procesy, Jaruzelskiego i jego zdrowie oraz o Urbana i jego wygłupy w internecie.
Żyjemy w ciekawych czasach, w których pani z fajną dupą ma więcej wyznawców niż mądry człowiek uczący jak żyć. Żyjemy w czasach, gdy czarne jest białe, a białe jest czarne. Gdy każdy polityk chce lepiej i więcej dla ludzi ze swojej partii. A jego przeciwnicy to świnie. Po przegranych wyborach następuje tylko zamiana miejsc.
W tym wszystkim znajduje się Łazarewicz i jego książka. Walka o sprawiedliwość, która jest passe. Mądrość w słabej rzeczywistości, widoczny ślad w historii, która uwielbia ostatnio wszystko zamiatać pod dywan.
#czytamzwoblink
Książkowa opowieść o Grzegorzu Przemyku daje początek wielowątkowej historii tamtej Polski, tamtych ludzi, zdarzeń i narracji. To nie tylko tragiczne wydarzenia w czasie matur ale również opowieść o żądzy władzy za wszelką cenę. O trzymaniu za mordę społeczeństwa, które dusiło się w tej Polsce Kiszczaków, Jaruzelskich i Urbanów. Przeraża mnie ilość kłamstw, jakie produkował ówczesny system tylko po to, by ochronić chłopców z MO, którzy z Przemyka zrobili worek treningowy. Żygać się chce czytając relację z narad partii chcącej za wszelką cenę powiedzieć, że czarne jest białe a białe jest czarne.
Płakać się chce, gdy zło zwycięża a matka nie widzi już szans na sprawiedliwość. Ryczeć się chce, gdy niewinny kierowca karetki daje sobie wmówić zbrodnię, której nie popełnił próbując wielokrotnie targnąć się na swoje życie. I raz za razem człowiek dziwi się, że ten system przetrwał tyle lat wychowując wiernych wyznawców, którzy dzisiaj piastują wysokie państwowe stanowiska. Bo przecież kiedyś to kiedyś, a teraz przeszłość nie ma najmniejszego sensu. Dlatego pewnie tak martwili się dziennikarze o Kiszczaka i jego procesy, Jaruzelskiego i jego zdrowie oraz o Urbana i jego wygłupy w internecie.
Żyjemy w ciekawych czasach, w których pani z fajną dupą ma więcej wyznawców niż mądry człowiek uczący jak żyć. Żyjemy w czasach, gdy czarne jest białe, a białe jest czarne. Gdy każdy polityk chce lepiej i więcej dla ludzi ze swojej partii. A jego przeciwnicy to świnie. Po przegranych wyborach następuje tylko zamiana miejsc.
W tym wszystkim znajduje się Łazarewicz i jego książka. Walka o sprawiedliwość, która jest passe. Mądrość w słabej rzeczywistości, widoczny ślad w historii, która uwielbia ostatnio wszystko zamiatać pod dywan.
#czytamzwoblink
Subskrybuj:
Posty (Atom)