Kolejny z tekstów literackich, które znalazłem przeglądając pliki, które być może kiedyś dadzą mi sławę i pieniądze (śmiech). Opowiadanie przygotowane z myślą o warsztatach organizowanych przez panią Kordel i wydawnictwo Znak.
Zima była tego roku wyjątkowo sroga. Mróz rysował na szybach fantastyczne wzory, w których dzieci dostrzegały walczące na śmierć i życie smoki, dzielnych rycerzy i piękne księżniczki. Dorośli zaś widzieli tylko kłopot, bo i opału trzeba było więcej zużyć i szyby w samochodach skrobać. W duchu jednak cieszyli się jak jak najmłodsi przypominając sobie swoje śnieżne zabawy, kiedy mieli po kilka i kilkanaście lat.
Wiedziała stara Anna, co mówiła Klementynie o nadchodzącej srogiej zimie, gdy ta z córką Dobrochną powróciły do rodzinnego miasta. Miasta, w którym czekała na nich opuszczona kamienica, stara cukiernia i mnóstwo wspomnień, z którymi należało się zmierzyć chcąc w końcu normalnie żyć.
Anna nadal paliła ogniska dla zbłąkanych podróżników. Była osobą, która łączy w sobie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Siły jednak ją opuszczały. Mocniej niż zwykle myślała o wieczności, w której przyjdzie się jej spotkać twarzą w twarz z tymi, których mogiłami opiekowała się przez tyle lat. Ta myśl wywoływała jednak uśmiech na jej twarzy. W przeciwieństwie do młodszych wiekiem wiedziała, że życie jest tylko jedno i należy je przeżyć godnie. Ona była pewna, że tak właśnie było.
Duch świąt, duch, którego czuć było piernikową przyprawą działał dalej. Widać to było po Klementynie, która z jeszcze większą ochotą tworzyła niesamowite cuda z korzennego ciasta. W jej oczach widać było błysk ludzi, którzy są bardzo zakochani i którzy zapomnieli, że w słowniku istnieje takie słowo jak: niemożliwe.
Zobaczyć można było to po Dobrochnie, która wraz z wielkim królikiem i psem zwanym przez wszystkich Marcepan dorastała w atmosferze akceptacji i miłości. Miłość do doktora Piotra nie ostygła - wręcz przeciwnie - na każdym kroku Dobrochna przypominała o swojej świętej przysiędze, w myśl której ożeni się z najlepszym doktorem na świecie. I będziemy żyli długo i szczęśliwie razem z naszym zwierzyńcem, mamą, babcią i całą resztą - dodawała przy każdej okazji.
Nawet babka Agata doznała spokoju ducha i już nie zerkała na walizki wrzucone w dużą, dębową szafę. Dla niej wieczna tułaczka skończyła się gdzieś koło figury św. Antoniego pilnującego skrawka niebieskiego materiału. Czasem tylko wydawała się coraz mniej obecna jak gdyby zaglądała w swoją przyszłość, która już tak jej nie przerażała.
Pomysł Klementyny na uruchomienia dawnej cukierni nie był tak dobry jak otwarcie internetowego sklepu z ręcznie robionymi piernikami. Na stronie www.sercezpiernika.pl klienci z kraju i świata mogli kupować nie tylko pachnące piernikiem, gałką muszkatołową i miłością pierniki. Bardziej zainteresowani mogli zapisać się na kursy robienia „Pierników od serca”, które Klementyna prowadziła cyklicznie w swojej kamieniczce. A przecież nie tak dawno wszystko tam pokrywał kurz minionych czasów, smutek i chęć pożegnania się z życiem.
W związku z tym, że Klementyna i tak miała dużo pracy przy samej produkcji pierników sklep internetowy prowadziła Ruda Fela – ta sama, która najpierw kazała Klementynie nie wściubiać nosa w nie swoje sprawy, a potem musiała chcąc – nie chcąc przyjąć pomoc, która pozwoliła jej wyrwać się z piekła przemocy domowej, w której mąż uważał się za lepszy sort człowieka.
Rany na ciele Rudej Feli goiły się szybciej niż rany w sercu. Miała ona ogromny żal do siebie, że tyle czasu tkwiła w sytuacji, która niszczyła ją i dzieci. Na samą myśl o swoim mężu, który siedział za kratami ciarki przebiegały jej po plecach. Dzięki pomocy dr Piotra, Klementyny i innych życzliwych ludzi, którzy też odważyli się powiedzieć nie przemocy domowej złożyła pozew rozwodowy. Zaangażowanie komendanta policji pozwoliło z kolei Rudej Feli odbyć kurs prowadzenia sklepu internetowego. Nadal jednak dbała o kamienicę i cukiernię Klementyny robiąc porządki, od których zaczęła się ich wspólna droga. Okazuje się, że nie każda kobieta kobiecie wilkiem - myślała czasem Ruda Fela.
Jej dzieci już nie zasypiały ze strachem i nie budziły się z krzykiem. W mieszkaniu jej ojca panował spokój, cisza a nad wszystkim unosił się ten tajemniczy duch świąt. Duch przebaczenia i duch, który pokazywał siłę miłości.
A co z najlepszą przyjaciółką Klementyny? Imka była najlepszym adwokatem w całej Polsce i pewnie na świecie. Wspominała te święta, które mogła spędzić wraz z rodzicami w piernikowej kamienicy parę lat temu. Klimat i poczucie dobrze spędzonego czasu, pogłębione relacje posypane przyprawą piernikową sprawiały, że czasem kręciła się jej łza w oku. Smutku czy szczęścia?
Imka cieszyła się, że Klementynie układa się we wszystkich dziedzinach życia. Choć bez wiedzy koleżanki znalazła ojca Dobrochny, który w tym samym czasie bałamucił Klementynę i uwiódł studentkę pierwszego roku zdecydowała, że nie przekaże koleżance zdobytych informacji. Pan doktor habilitowany nie był już w związku z tamtą studentką. Kochliwy człowiek bujał się od kolejnej Kasi do Asi bałamucąc je i wykorzystując swoją pozycję. Czy wszyscy mężczyźni to świnie - zastanawiała się Imka patrząc na tą sytuację. W jej zawodowym życiu również brak było rycerzy na białych koniach. Raczej byli to giermkowie bez majątku i pomysłu na życie. Zamiast miłości wielokrotnie szukali kur domowych dostępnych 24 godziny na dobę, które posprzątają, ugotują jeszcze pójdą po piwo.
To podłe – pomyślała Imka przeglądając w internecie oferty na spędzenie świąt wielkanocnych. Choć dopiero był luty chciała mieć wszystko zapięte na ostatni guzik i wiedzieć, gdzie spróbuje odnaleźć nową siebie. Nie zawsze trzeba zaczynać takie poszukiwania pierwszego stycznia.
Pani adwokat musi być zawsze silna i idealna – mawiał jej ojciec, który przez lata był sędzią sądu w Krakowie. Imka będąc wychowana w domu pełnym pozornej miłości sama nie miała do niej szczęścia. W najlepszym związku była mając siedem lat. Jarek – szarmancki, miły i z buzią pełną piegów skradł wtedy moje serce. Nosił za mną plecak i nie ciągnął za warkocze. Prawdziwe, niekońskie zaloty – zaśmiała się w duchu.
Przeglądając kolejne oferty wielkanocne znalazła ogłoszenie. „Uroczy domek przy latarni w Dębkach zaprasza wszystkich ceniących ciszę i spokój do spędzenia świąt wielkanocnych w naszym urokliwym miejscu. Duża dawka jodu i dobrego humoru gwarantowane. Można przyjeżdżać z dziećmi i ze zwierzętami. Zapraszamy! Joanna i Jan Konke.
Wieczorem zadzwoniła do Klementyny.
Co tam słychać u mistrzyni piernikowych wypieków w jej dziurze na końcu świata? - zaczęła Imka
Wszystko kręci się znakomicie. Tylko ten Bartek od czasu do czasu dzwoni i mówi, że za tobą tęskni – wtrąciła kąśliwie Klementyna.
Bartek to historia, a właściwie prehistoria – zaczęła Imka. Przecież pamiętasz, że mój zachwyt nad człowiekiem, który do żywego przejmuje się spalonymi piernikami dla siostry prysł jak mydlana bańka. Słuchaj moja droga - z innej beczki, czy ten duch świąteczny unosi się u Ciebie cały czas? Mogłabyś do mnie go wysłać. Wyjeżdżam na wiosenny urlop nad morze i chcę tam spotkać miłość swojego życia i przy okazji zabrać ciebie i Dobrochnę – powiedziała jednym tchem Imka.
I Jeszcze Kubę – dodała odważnie Klementyna pamiętając o tym, że jej serce oprócz miłości do córki i troski o babkę wypełniać zaczęło uczucie do Jakuba. A gdzie jedziesz?
Do Dębek. No tak szczęściaro - nie zapomniałam o nim - stwierdziła Imka. Znalazłam ciekawą ofertę nad samą latarnią. Wiadomo – pod latarnią najciemniej więc może i ja znajdę tam swoją miłość – dodała z nadzieją.
Podróże kształcą. Nagłe zrywy i decyzje również więc życzę Ci powodzenia. Chętnie bym pojechała ale mamy dużo zamówień na nasze piernikowe produkty. Trzymam jednak kciuki, aby dopadł Cię tam jakiś królik, przepraszam zając wielkanocny, który namiesza w głowie i sprawi, że będziesz tak szczęśliwa jak ja – dodała Klementyna.
Imka czekając na ten urlop wpadła w wir pracy. Co może robić kobieta bez męża, dzieci i obowiązków? Ile można chodzić na siłownię, odwiedzać restauracje i wystawy sztuki współczesnej? Może pracować! - taka myśl przyświecała jej cały czas.
Kiedyś jednak człowiek musi odpocząć. Mróz zelżał i czuć było wiosnę w powietrzu. Bociany wracały z ciepłych krajów a przebiśniegi pierwsze ogłaszały wieść o zbliżającej się Wielkiej Nocy. Silniejsze promienie słońca pomagały szarym ludziom poczuć moc odradzającej się przyrody.
Imka dopięła wszystkie zawodowe sprawy na ostatni guzik, by w końcu wyruszyć na zasłużony odpoczynek. Święta w tym roku bez Klementyny i rodziców. - Co to będzie – pomyślała lecz zaraz potem znów narodził się w niej duch kobiety niezależnej, której na zewnątrz nie zależy na wielkich miłościach i stałych związkach a liczy się tylko i wyłącznie kariera zawodowa i życie bez zobowiązań. W takich momentach jej część, która pragnęła uczucia i miłości płakała. Wydawało się, że płakać będzie bez końca.
Imka zawsze taka była. Najpierw w podstawówce, do której chodziły dzieci z dobrych rodzin i ona. Nie mogła odstawać od wydawałoby się idealnego obrazu jej rodziny.
Potem w liceum, gdzie musiała walczyć o najlepsze stopnie. Aż w końcu przyszły studia, gdzie pamiętano jeszcze jej ojca – świetnego studenta a potem sędziego. Jaki mężczyzna miał się do niej zbliżyć? Kto zaryzykowałby spotkania z chodzącym ideałem, który miał surowego ojca?
A może nie chciała powtórzyć losu matki? - pomyślała. Może te wszystkie działania to ucieczka od bycia kurą domową, która podporządkowała całe życie ojcu? Może nieukrywana radość mamy na wieść o świętach, które chciała spędzić sama to był znak. Dobry znak?
Słońce było wysoko na horyzoncie, gdy Imka dojeżdżała do Krokowej. Mijając tamtejszy zamek powróciła myślami do Klementyny, która w końcu odnalazła swojego rycerza. - A może ona jest takim prawdziwym wojem - pomyślała. Ile przeszła jej najlepsza przyjaciółka wiedziała tylko Imka. Zaraz też pomyślała o sobie - kobiecie poszukującej. Czy nad morzem znajdzie tego, czego szuka?
Kiedy dojechała do Dębek zaczynało już zmierzchać. Na głównej ulicy stały już samochody o rejestracjach z całej Polski. Rodziny z małymi dziećmi i młodzież wałęsała się i starała się poznać uroki małej, nadmorskiej miejscowości. Imka dojechała do skrzyżowania i skręciła w lewo. Zaraz po prawej stronie zobaczyła charakterystyczną niebieską elewację, o której podczas rozmowy telefonicznej wspominała właścicielka rzucała się w oczy.
Pierwsze wrażenie było jednak słabe. Bardzo ale to bardzo niedobre. Imka poczuła się jak księżniczka na ziarnku grochu. Chociaż jest morze, piękna pogoda i nadzieje nadal czuje, że coś ją uwiera.
Dom z zewnątrz wyglądał jak wiele chałup rybackich z początku wieku. Stare sieci wisiały na elewacji przytrzymywane przez przyrządy używane przez rybaków - haki, drągi i kotwiczki. Z przodu w ogrodzie stała naznaczona zębem czasu i pewnie nieużywana rybacka łódź. Zamiast dzwonka w drzwiach była kołatka w kształcie ryby. - Tu nie da się szukać tego ducha świąt wielkanocnych – krzyknęła w duchu Imka.
Nadzieja umiera ostatnia. Zastukała dwukrotnie. W głębi słychać było żwawe kroki. Ktoś przekręcił zamek i drzwi otworzyły się. Starsza kobieta uśmiechała się szeroko i przyjaźnie. Czuć było od niej niesamowitą energię a jednocześnie widać było, jak morski klimat wpływa na ludzi. Opalona skóra poprzecinana była zmarszczkami, które pamiętały najważniejsze wydarzenia z życia pani Joanny - właścicielki pensjonatu.
Ty pewnie jesteś Imka - zapytała właścicielka. Wchodź szybko, czekamy na Ciebie z poczęstunkiem - i gestem zaprosiła ją do środka.
Wnętrze robiło już o wiele lepsze wrażenie. Stare meble gdańskie pamiętały jeszcze czasy, kiedy o Dębkach mało kto słyszał. Kufry, kuferki i pudełka sprawiały wrażenie niesamowitej tajemnicy. Wszechobecny niebieski kolor był o wiele cieplejszy we wnętrzu, w którym palił się kominek. Ogień dawał miłe ciepło podczas wieczorów takich, jak ten. Niby jeszcze wiosna a kominek zawsze w cenie - Imka zaśmiała się w duchu
Pani pokój jest na górze. Zaprowadzę i zaniosę bagaże - odezwał się głos, który dochodził z wysokiego fotela.
Okazało się, że to pan Jan - mąż właścicielki. Wysoki i chudy mężczyzna, który pomimo wieku wyglądał jakby mógł prześcignąć w wyścigu niejednego trzydziestolatka. - To mieszkanie nad morzem hartuje ludzi bardziej niż góry górali - zaśmiała się Imka. Tak, szczególnie jak tyle lat było się tutaj rybakiem - odrzekł właściciel pensjonatu.
- Taka młoda i piękna tak samemu przyjeżdża na urlop - zapytał się Jan.- Janku, ty się nie pytaj pani tak wprost, jo? To bardzo niekulturalne z twojej strony - przerwała mu pani Joanna. - Oj już dobrze, kochanie, dobrze. Idę zanieść bagaże na górę.
Imka pomyślała, że to zupełnie przeciwieństwo małżeństwa jej rodziców. Tam nigdy mama nie narzucała swojego zdania czy pomysłów. Tata wiedział najlepiej i tak zawsze mawiał. Ja wiem najlepiej i macie robić jak ja chcę. Jak tak będziecie robić - nie będziecie mieli problemów - inaczej marny wasz los - ten głos słychać było w głowie Imki, która niedawno świętowała 38 urodziny.
Podczas kolacji Imka dowiedziała się, że państwo Konke mają trójkę dorosłych już dzieci, które niestety nie mieszkają z nimi. Dwie córki wyjechały razem z mężami zagranicę. Odwiedzają rodziców rzadko ze względu na odległość. Pan Jan był rybakiem i całe życie pływał charakterystyczną żółtą łodzią. Pani Joanna całą swoją karierę zawodową uczyła w pobliskiej szkole podstawowej.
Znów jednak przeszli na temat dzieci. Dumą państwa Konke był syn - Piotr. - Skończył studia informatyczne w Gdańsku i tam pracuje - powiedział pan Jan. - Niestety nie ma szczęścia w miłości - dodała pani Joanna. Chłopak jest chyba zbyt nieśmiały i przez to nie umie znaleźć tej jedynej - zaczęła się zastanawiać. A może to te dzisiejsze czasy i te obyczaje? Sama już nie wiem. Najgorsze jest to, że żadne z dzieci nie chce przejąć tej naszej morskiej osady - skończyła. W jej oczach pojawiły się łzy. Nie wiedząc, co zrobić Imka podziękowała za pyszną kolację informując, że pójdzie jeszcze zobaczyć morze wieczorową porą. - Tylko proszę trzymać się oświetlonego bulwaru. Takie piękne panny nie powinny wędrować samemu - powiedział pan Jan.
Choć wiedziała, że jest zimno nie zdawała sobie sprawy, że pogoda nad morzem przypomina czasem górskie klimaty. Wiatr unosił drobiny piasku i kropelki słonej wody. Smagał twarz Imki bezlitośnie. Ta nie dając się sztormowej pogodzie szła w stronę kontrastującego z tą pogodą, pięknie oświetlonego wejścia na plażę. Wiatr, a właściwie huragan od morza sprawiał, że na wszystkie sprawy, które zaprzątały jej głowę nie zwracała teraz uwagi. Klementyna, duch świąt, praca, rodzice - to było bardzo daleko. - Teraz jest tylko tu i teraz. Kiedy stanęła u wejścia na plażę jej oczom ukazało się wzburzone morze, które przerażało i fascynowało jednocześnie. Huk fal i słabe światło księżyca było niesamowicie odprężające. Imka starała się delektować tą chwilą, gdy nagle ktoś mocno chwycił ją za ramię. Krzyknęła i odwróciła się widząc sylwetkę wysokiego mężczyzny. Przez jej głowę przetoczyło się tysiące najgorszych myśli - morderca, gwałciciel, matrymonialny oszust, właściciel piramidy finansowej, prezes partii.
Przepraszam - nie chciałem pani przestraszyć - odezwał się mężczyzna. Nazywam się Piotr Konke i jestem synem państwa, u których pani mieszka. Kiedy przyjechałem mama prosiła mnie bym zobaczył, czy nic się pani nie stało. Nie ma już pani ponad dwie godziny.
Kamień spadł Imce z serca. Choć z drugiej strony sama nie wiedziała, kiedy te dwie godziny minęły.
Jest pani cała mokra. Może skorzysta pani z mojego parasola - zaproponował Piotr.
Imka nie opierała się. Kiedy wracali razem pod jednym parasolem czuła zapach najlepszych perfum pomieszany z dziką, nieokiełznaną naturą. Choć Piotr ubrany był w grubą, sportową kurtkę jego sylwetka nie była standardowym szablonem informatyka. Wprost przeciwnie - bardziej brałaby go za biegacza lub koszykarza. Jakieś dziwne motyle zaczynały krążyć w jej brzuchu. Może to początek grypy?
A może duch świąteczny zawitał właśnie tutaj? Do Dębek?