Świątynia |
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jakub żulczyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jakub żulczyk. Pokaż wszystkie posty
środa, 19 lutego 2020
sobota, 19 stycznia 2019
Wzgórze psów | Jakub Żulczyk | Recenzja
Wzgórze psów. Jakub Żulczyk |
Kończąc "Zmorojewo" przypominało mi się, że przecież Jakub Żulczyk to autor równie dobrego "Wzgórza psów". Szkoda byłoby nie poznęcać się więc językiem miłości nad tą właśnie książką.
Wydane w 2017 roku "Wzgórze psów" to opowieść o polskiej rzeczywistości. Krajobraz po transformacji Leszka Balcerowicza i wejście systemu kapitalistycznego odcisnęły piętno na takich małych miasteczkach jak Zybork - miejsce akcji powieści Jakuba Żulczyka.
To stamtąd pochodzi Mikołaj Głowacki - autor jednej bestsellerowej opowieści, dzięki której ma pieniądze i sławę. Niestety - po głośnym debiucie przyszedł czas na twórczą blokadę. Warszawa nie jest miejscem, w którym natchnienie przychodzi łatwo więc Mikołaj wraz z żoną wyruszają na Mazury.
Jesteśmy świadkami trudnych relacji Mikołaja z ojcem, bratem i całą społecznością, która rządzi się swoimi prawami, a właściwie kodeksem. Wszystkim trzęsie Kalt, który z Zyborka uczynił miasto bandytów i gangsterów. Ojciec Mikołaja - Tomasz chce odwołać ze stanowiska panią burmistrz będącą gwarantem chorych układów. Misja ta to jednocześnie pokuta za wieloletnie znęcanie się nad matką Mikołaja.
Jakub Żulczyk umie obserwować to polskie piekiełko zapamiętując szczegóły. Autor "Wzgórza psów" potrafi ubrać swoje przemyślenia w historię trzymającą w napięciu aż do zaskakującego finału. Kryminał miesza się z sensacją i czasem fantastyką. Warszawa jest w tle walki szarych ludzi o przetrwanie na prowincji. A nie jest to łatwe, bo każdy z mieszkańców Zyborka jest jak pies - czasem ktoś rzuci ochłap, czasem pogłaszcze a gdy sprawia kłopoty zatłucze na śmierć.
"Wzgórze psów" to mocna opowieść o naszym kraju próbującym co rusz walczyć albo z mową nienawiści, czasem z opozycją, imigrantami, kościołem czy aborcją. I choć z tej walki gówno wychodzi i zaraz znów rzucamy się w pięknie dla nas pojęcie cierpienia to jednak bez tego nie możemy żyć. O czym dobrze wie autor "Wzgórza psów".
Trzeba kupić i przeczytać.
Zmorojewo |Jakub Żulczyk | Recenzja
Zmorojewo. Jakub Żulczyk |
Jakub Żulczyk Polaków w swojej literaturze uczy, że czasem mieszkanie w bloku może skończyć się gorzej niż przejście na czerwonym świetle ("Instytut").
W "Ślepnąc od świateł" pokazał Warszawę, jaka pasuje pokoleniu 30 plus i najlepszy obecnie zawód - nie będący na liście najlepszych profesji pracuj.pl - a mianowicie diler narkotyków.
Czego dowiemy się ze "Zmorojewa"?
Jakub Żulczyk w tej książce pokazuje, że rocznik 1983 potrafi tworzyć ciekawą literaturę. Różnorodność tematów poruszanych przez autora "Zmorojewa" we wcześniejszych opowieściach pozwoliła powstać całkiem przyjemniej opowieści fantastycznej, której akcja dzieje się w XXI wieku na Mazurach.
Dzieci mogą więcej
Właśnie zanosi się na najnudniejsze wakacje jego życia u dziadków w Głuszycach. Jednak informacja na forum fanów zjawisk nadprzyrodzonych zmienia podejście Tytusa do tego wyjazdu.
Okazuje się bowiem, że w mazurskim lesie czai się Zło - legendy o nim od lat krążą po wsi. Gdy zaczynają ginąć ludzie i dzieją się dziwne rzeczy, niespodziewanie lato u nadpobudliwej babci zamienia się w mroczną przygodę.
Polska straszna - Polska własna
Zmorojewo - miasto - widmo, strzygi, upiory i walka dobra ze złem to prawdziwe mięsko "Zmorojewa". Jakub Żulczyk jak rasowy pisarz powieści grozy stworzył postacie żołnierzy zła - Gangreny, Strzępowatego czy ich przywódcy - Leszego.
Naprzeciwko nich stają z pozoru tylko zwyczajni ludzie, którzy kiedyś brali udział w "ostatecznej" walce mocy ciemnych i jasnych. Kto wygra? Tego nie wiadomo do ostatniej strony. Za to kochają takie książki czytelnicy.
Podziwiam u Żulczyka lekkość narracji i umiejętność wciągania odbiorcy w opowieść. Pisarz, który dobrze czuje się pisząc niezależnie od gatunku jest pisarzem przez duże P.
Panie Żulczyk - rób nam dobrze jeszcze 100 lat albo i dużej!
środa, 26 grudnia 2018
Ślepnąc od świateł. | Jakub Żulczyk | Recenzja
wtorek, 5 czerwca 2018
Zrób mi jakąś krzywdę. Jakub Żulczyk
Zrób mi jakąś krzywdę |
"Zrób mi jakąś krzywdę" to pierwsza, debiutancka książka Jakuba Żulczyka. Wznowiona niedawno i sprzedawana za bezcen w Biedronce sprawiła, że wielu fanów pisarza domagało się zwrotu pieniędzy i zdrowia psychicznego wierząc, że to jego nowa powieść z 2018 roku. Nic z tego moi drodzy!
Już w 2006 roku mogliśmy rozkoszować się czymś innym niż Mickiewicz i Jerzy Pilch w jednym. "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" to pikuś w porównaniu z Żulczykiem i jego opowieścią, która każe czytelnikowi odpowiadać na ważne pytania. Historia dwudziestopięcioletniego Dawida i piętnastoletniej Kaśki rodem z Paryża pokazuje, że Polska to jest kraj potrzebujący psychiatry i silnych leków. A może już jest za późno na takie działania?
Bohaterowie - wbrew rodzicom i sobie udają się w podróż po Polsce. Szalona karuzela, w której co rusz spotykają ludzi wyjętych z innego świata. Aktorów porno, świadków Jehowy, ludzi mających problem z sobą i przeróżnymi chorobami psychicznymi uczestniczą w szalonym wyścigu, którego kresu nie widać. Próbują łamać prawo i jednocześnie cieszyć się wolnością bez zobowiązań. Chcą kochać ale nie potrafią powiedzieć, co to naprawdę jest miłość.
Wielu czytelników zwraca uwagę, że Jakub Żulczyk ma talent do układania pięknych zdań, które goszczą w notatnikach brzydkich dziewczyn marzących o prawdziwej miłości. Czy jednak każdy człowiek - bez względu na płeć, wyznanie i pociąg do alkoholu nie marzy o czymś takim? O silnej i prawdziwej miłości, która nie jest na chwilę, na pokaz, na zapomnienie.
Świetna książka, która na stałe weszła do kanonu literatury współczesnej.
wtorek, 28 listopada 2017
Instytut. Jakub Żulczyk
Można Biedronki nienawidzić za wiele rzeczy - od wykorzystywania pracowników poprzez spore marże na świeżutkim tasiemcu w udkach z kurczaka kończąc. Czasem jednak uda im się utrafić w gusta czytelników i rzucić za bezcen literaturę wcale wartościową. Tak jest z "Instytutem" Jakuba Żulczyka.
Opowieść przypomina mi narkotyczne przeżycie zamkniętych w "Instytucie" osób. Po lekturze tej książki nadal uważam, że wszystkie przedstawione tam osoby i sytuacje były połączone z ostrym odłączeniem się od rzeczywistości poprzez długotrwałe ćpanie. Tyle, że to tylko moja (i jedna z wielu) możliwych interpretacji.
Żulczyk świetnie buduje atmosferę strachu. Zamyka bohaterów w mieszkaniu, które miało być dla głównej bohaterki symbolem bezpieczeństwa i wyzwolenia od męża tyrana. Muruje okna, pozbawia internetu i prądu oraz baterii w telefonie (sic! - kiedyś baterię w telefonie można było wyjąć). Podsyła kartki z groźbami i zaciska pętlę na szyi uwięzionych w Instytucie.
Autor równocześnie prowadzi dwie opowieści, które mogłyby bez siebie istnieć. Opowieść o małżeństwie Agnieszki i dantejskich scenach w Instytucie sprawiają, że czytelnik (czyli ja) znów wierzy w siłę i moc dobrej literatury.
I pomyśleć, że to wszystko w Biedronce za niecałe 20 złotych. Dziękuje Ci Jeronimo Martins.
Subskrybuj:
Posty (Atom)