czwartek, 10 kwietnia 2025

Jak żyć? Czyli instrukcja obsługi do życia, której nigdy nie dostaliśmy

Spiesząc się dziś rano do pracy, wpadłem na sąsiada. Dosłownie. Z kubkiem kawy, który – jak na złość – był pełny. Gdy otrząsałem się z wrzątku i przepraszałem równocześnie, zapytał mnie z uśmiechem: "A ty dokąd tak pędzisz? Wiesz już, jak żyć?"


I tak, stojąc z mokrą plamą na koszuli, uświadomiłem sobie, że oto stanąłem przed najbardziej fundamentalnym pytaniem ludzkości. Jak żyć? Dlaczego nikt nie wręczył mi instrukcji obsługi w dniu narodzin?

Gdybym miał odpowiedzieć na to pytanie w wieku pięciu lat, byłoby proste: jeść lody na śniadanie, nie chodzić spać i mieć psa wielkości dinozaura. W wieku dwudziestu kilku lat odpowiedź brzmiałaby: znaleźć pracę, która nie zabija duszy, oszczędzić na mieszkanie (ha!) i przypadkiem odkryć sens życia w piątkowy wieczór przy piwie.

A teraz? Teraz wiem, że życie to taki absurdalny sport ekstremalny, w którym zasady zmieniają się, gdy tylko zaczniesz je rozumieć.

Wszyscy eksperci – od filozofów po influencerów z Instagrama – próbują nam sprzedać receptę na życie. Jedni każą medytować o wschodzie słońca, inni biegać maratony, a jeszcze inni jeść tylko jedzenie w kolorze zielonym. I wszystko to brzmi przekonująco, dopóki nie przychodzi poniedziałkowy poranek, a ty nie możesz znaleźć swojego ulubionego t-shirtu i kluczyków do samochodu.

Mój dziadek, facet, który przeżył wojnę, komunizm i wielki boom teleturnieju "Koło Fortuny", ma na to wszystko jedną odpowiedź: "Chłopie, życie to nie wzór chemiczny. Tu nie ma jednego rozwiązania."

I chyba coś w tym jest. Bo jak wytłumaczyć, że niektórzy znajdują szczęście, wspinając się na korporacyjne szczyty, a inni – majsterkując w garażu całymi weekendami? Jedni potrzebują światowych podróży, inni – wieczorów z meczem i paczką kumpli.

Ostatnio w sklepie spożywczym trafiłem na starszego pana, który starannie wybierał piwo. Każdą butelkę oglądał, czytał etykiety. Gdy zauważył moje zniecierpliwienie (spieszyłem się, jak zwykle), uśmiechnął się i powiedział: "Wie pan, odkąd przeszedłem na emeryturę, nauczyłem się, że szczęście tkwi w drobiazgach. Na przykład w dobrze warzonym piwie po ciężkim dniu."

Wtedy pomyślałem – może właśnie o to chodzi? Może "jak żyć" to nie jest wielka, skomplikowana formuła, ale raczej seria małych, codziennych wyborów? Wybór między gapienia się w telefon a prawdziwą rozmową z kumplem. Między narzekaniem na szefa a dostrzeżeniem, że jednak ta praca daje ci na chleb i czasem nawet satysfakcję.

Mój przyjaciel, który przeszedł przez poważny wypadek motocyklowy, mówi, że jego odpowiedź na pytanie "jak żyć" jest prosta: "Żyć tak, jakby dzień jutrzejszy nie był gwarantowany". Brzmi jak cytat z taniego kalendarza motywacyjnego, ale nabrało to dla mnie sensu, gdy zobaczyłem, jak on naprawdę żyje – z jajami, bez ciągłego narzekania i bez odkładania dobrej zabawy na później.

Więc może "jak żyć" to nie jest pytanie, na które istnieje jedna, uniwersalna odpowiedź. Może to pytanie, które każdy z nas musi sobie zadawać regularnie, a odpowiedź będzie się zmieniać wraz z nami?

Wiem jedno – nie dowiesz się, jak żyć, jeśli będziesz tylko o tym czytać (ironiczne, biorąc pod uwagę, że właśnie czytasz mój felieton). Życie dzieje się, gdy zamykasz książki, odkładasz konsolę i zaczynasz naprawdę doświadczać – z całym ryzykiem popełniania błędów, wpadania na ludzi z pełnymi kubkami kawy i wybierania niewłaściwego piwa.

Na koniec muszę przyznać – nie wiem, jak żyć. Ale wiem, że zamierzam dalej szukać odpowiedzi, nawet jeśli to oznacza poplamioną koszulę i spóźnienie do pracy. Bo może właśnie w tym poszukiwaniu kryje się cała tajemnica?

A tymczasem – może po prostu zacząć od znalezienia tych cholernych kluczyków do samochodu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz