wtorek, 8 kwietnia 2025

Czerwone cyfry, czarne myśli - mój dzień z krachem giełdowym

 Wczorajszy poranek zacząłem jak zwykle - od kawy i szybkiego sprawdzenia notowań. Telefon prawie wypadł mi z ręki. Wszędzie czerwień. Nie taka zwykła, drobna korekta, do której wszyscy inwestorzy zdążyli się przyzwyczaić, ale prawdziwa rzeź. Indeksy nurkowały w tempie, które przyprawiało o zawrót głowy. WIG20, DAX, S&P 500 - wszystkie nurkowały w otchłań, jakby ktoś wyciągnął korek z wanny pełnej pieniędzy.

Pierwsza reakcja - niedowierzanie

Mój mózg początkowo odmawiał przyjęcia tej informacji. "To musi być błąd systemu", pomyślałem. Odświeżyłem stronę, zmieniłem aplikację, sprawdziłem na komputerze. Wyniki wszędzie takie same - katastrofalne. Telefon zaczął wibrować od powiadomień i wiadomości od znajomych. "Widziałeś?", "Co się dzieje?", "Sprzedajemy wszystko?"

W takich momentach czujesz się, jakbyś stał na środku autostrady, a z naprzeciwka pędziła ciężarówka. Chcesz się ruszyć, ale nogi odmawiają posłuszeństwa. Znasz to uczucie? Paraliż decyzyjny w najgorszym możliwym momencie.

Drugi etap - panika

Gdy szok minął, nadeszła fala paniki. To irracjonalne, ale bardzo ludzkie. Zacząłem podliczać straty - nie tylko faktyczne, ale te potencjalne. Przeliczałem w głowie, co by było, gdybym sprzedał wszystko tydzień temu. Albo miesiąc. Albo rok. "Wiedziałem", powtarzałem sobie, "przecież wiedziałem, że rynek jest przewartościowany".

Łatwo być geniuszem retrospektywnym. Trudniej przyznać, że tak naprawdę nie miałem pojęcia, co się wydarzy. Nikt nie miał. Nawet ci wszyscy eksperci, którzy teraz występują w telewizjach i tłumaczą "oczywiste przyczyny" krachu, jeszcze przedwczoraj zalecali kupowanie akcji.

Trzeci etap - konsultacje

W panice zacząłem szukać informacji. Media społecznościowe, portale finansowe, fora dla inwestorów. Wszędzie ten sam obraz - chaos informacyjny. Prognozy od "to dopiero początek" po "jutro wszystko odbije". Komentarze od "sprzedawaj wszystko" po "to najlepszy moment na zakup".

Zadzwoniłem do kilku znajomych, którzy również inwestują. W ich głosach słyszałem to samo, co sam czułem - mieszankę strachu, niepewności i bezradności. Jeden utrzymywał spokój, drugi już wyprzedał połowę portfela, trzeci szykował się do "kupowania na dołku".

A ja? Siedziałem sparaliżowany przed ekranem, obserwując, jak cyfry zmieniają się w tempie, za którym nie nadążałem.

Czwarty etap - refleksja

Gdzieś w południe, gdy rynek na chwilę ustabilizował się (czytaj: przestał spadać tak gwałtownie), przyszedł moment na refleksję. Dlaczego właściwie inwestuję? Czy to tylko dla zysku? Czy mam plan na takie sytuacje? Czy naprawdę wierzyłem, że rynek będzie wiecznie rósł?

Uświadomiłem sobie, że ostatni rok hossy uśpił moją czujność. Zagłuszyłem wewnętrzne sygnały ostrzegawcze, które od miesięcy podpowiadały mi, że coś tu nie gra. Ignorowałem napięcia geopolityczne, problemy łańcuchów dostaw, rosnącą inflację. Bo łatwiej było wierzyć w nieustający wzrost.

Piąty etap - decyzja

Popołudnie przyniosło stabilizację - nie tyle rynku, co moich emocji. Zdałem sobie sprawę, że panika jest najgorszym doradcą. Przypomniałem sobie wszystkie historyczne krachy i to, co po nich następowało. Każdy, absolutnie każdy, był ostatecznie punktem wyjścia do nowych wzrostów. Pytanie tylko - kiedy i jak głęboko jeszcze spadniemy?

Postanowiłem nie podejmować żadnych radykalnych decyzji. Ani nie wyprzedawać wszystkiego w panice, ani nie dolewać oliwy do ognia, kupując więcej. Po prostu przeczekać burzę, obserwować, wyciągać wnioski.

Szósty etap - perspektywa

Wieczorem, gdy rynki były już zamknięte, a ja mogłem na chłodno ocenić sytuację, przyszedł czas na szerszą perspektywę. Ten krach, jakkolwiek bolesny dla mojego portfela, jest tylko epizodem w dłuższej historii. Za 10 lat będzie jedynie mglistym wspomnieniem, może nawet anegdotą przy rodzinnym stole.

Pomyślałem o wszystkich ludziach, którzy mają prawdziwe problemy - choroby, wojny, głód. Mój stres związany z inwestycjami nagle wydał się... przywilejem. Bo tak naprawdę to jest właśnie przywilej - martwić się o inwestycje, gdy tylu ludzi martwi się o przetrwanie.

Siódmy etap - nauka

Co wyniosę z tego krachu? Przede wszystkim pokorę. Rynek zawsze znajdzie sposób, by ukarać arogancję i nadmierną pewność siebie. Po drugie, przypomnienie o dywersyfikacji - te części portfela, które były dobrze zdywersyfikowane, ucierpiały znacznie mniej. Po trzecie, wartość planu - brak przygotowania na taką sytuację kosztował mnie więcej nerwów niż strat finansowych.

A po czwarte - i może najważniejsze - przypomnienie, że inwestowanie to maraton, nie sprint. Pojedynczy dzień, nawet tak dramatyczny jak wczoraj, to tylko jeden z tysięcy dni na rynku.

Epilog

Dziś rano znów sprawdziłem notowania. Wciąż czerwono, ale już nie tak dramatycznie. Niektóre sektory zaczynają odbijać. Analitycy prześcigają się w wyjaśnieniach i prognozach. A ja? Ja przyglądam się temu wszystkiemu z większym spokojem. Bo wczorajszy krach, choć bolesny, był też w pewien sposób oczyszczający.

Obnażył moje słabości jako inwestora, przypomniał o zasadach, które znałem, ale o których zapomniałem. I paradoksalnie, dał mi większą pewność siebie - bo jeśli przetrwałem ten dzień, przetrwam też kolejne wzloty i upadki, które nieuchronnie czekają nas na rynkach finansowych.

W końcu, jak mawiał Warren Buffett, na giełdzie najważniejsze są dwie zasady. Pierwsza: nie trać pieniędzy. Druga: nigdy nie zapominaj o pierwszej zasadzie. Wczoraj boleśnie przypomniałem sobie o obu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz