poniedziałek, 24 marca 2025

Egzamin dojrzałości czy przeżytek?

 Maj. Kwitnące kasztany, słońce zaglądające bezczelnie do sal egzaminacyjnych i spocone dłonie osiemnastolatków, którzy z mieszaniną lęku i nadziei pochylają się nad arkuszami maturalnymi. Ten obrazek, niezmiennie powtarzający się od dekad, dla wielu jest synonimem wejścia w dorosłość. W 2025 roku – gdy sztuczna inteligencja pisze lepsze eseje niż większość uczniów, a LinkedIn pełen jest milionerów bez wyższego wykształcenia – pytanie o sens matury nabiera jednak nowej wagi.


„Po co mi zdawać maturę, skoro Bill Gates i Mark Zuckerberg rzucili studia?" – pyta retorycznie Mateusz, uczeń klasy maturalnej, któremu towarzyszę podczas przygotowań do egzaminu. Odpowiadam pytaniem: „A jesteś pewien, że jesteś Gatesem lub Zuckerbergiem?". Uśmiecha się kwaśno. Obaj wiemy, że geniusze, którzy odmienili świat technologii, to wyjątki potwierdzające regułę, a nie przepis na sukces dla każdego.

Jednak pytanie Mateusza nie jest bezzasadne. W czasach, gdy kompetencje cyfrowe i umiejętność adaptacji cenione są bardziej niż encyklopedyczna wiedza, forma egzaminu dojrzałości z lat 90. rzeczywiście wydaje się anachronizmem. Wkuwanie na pamięć dat z historii, gdy każdy smartfon może je wyświetlić w ułamku sekundy, przypomina naukę obsługi maszyny do pisania w epoce komputerów kwantowych.

Z drugiej strony – czy naprawdę chcemy społeczeństwa, które deleguje myślenie na algorytmy? Matura, przy wszystkich swoich wadach, wciąż pozostaje testem pewnej intelektualnej samodzielności. Zmusza do syntezy wiedzy, formułowania argumentów, krytycznego myślenia. Te umiejętności nie starzeją się tak szybko jak oprogramowanie komputerowe.

„Nie chodzi o to, czy znasz wszystkie dzieła Słowackiego, ale czy potrafisz czytać ze zrozumieniem i wyrażać swoje myśli" – tłumaczy mi profesor Nowak, wieloletni egzaminator. „Matura to nie tylko sprawdzian wiedzy, ale też dojrzałości intelektualnej. Stąd jej nazwa".

Problemem nie jest więc sama idea egzaminu dojrzałości, ale jego nieadekwatność do współczesnych wyzwań. Gdyby matura faktycznie sprawdzała umiejętność krytycznego myślenia, a nie mechanicznego odtwarzania formułek, jej wartość byłaby niepodważalna. Niestety, często przypomina raczej konkurs pamięciowy niż test intelektualnej dojrzałości.

Co więcej, szaleństwo punktów rekrutacyjnych sprawiło, że matura przestała być czymś, co się po prostu zdaje. Stała się wyścigiem o każdy punkt procentowy, który może zadecydować o dostaniu się na wymarzony kierunek. To już nie egzamin dojrzałości, ale raczej loteria, w której stawką jest przyszłość zawodowa. W takim systemie trudno o prawdziwą edukację – uczniowie nie uczą się dla wiedzy, ale dla wyniku.

„Spędziłam ostatni rok na rozwiązywaniu testów z poprzednich lat" – mówi Ola, tegoroczna maturzystka. „Nie czuję, że czegoś się nauczyłam. Po prostu wytrenowałam się w odpowiadaniu na typowe pytania CKE". Jej doświadczenie nie jest odosobnione. Wielu uczniów traktuje szkołę jak fabrykę wyników, a nie miejsce rozwoju. Czy to jest ta dojrzałość, którą miała weryfikować matura?

A może problem leży głębiej – w samej idei jednolitego, standardowego testu dla wszystkich? W końcu żyjemy w czasach personalizacji, gdy algorytmy dostosowują do nas wszystko – od reklam po kursy online. Dlaczego więc system edukacji upiera się przy jednym szablonie dla wszystkich?

Rozwiązaniem mogłaby być radykalna reforma matury – odejście od encyklopedyzmu na rzecz testowania umiejętności rozwiązywania problemów, kreatywności, współpracy. Egzamin, który sprawdzałby nie tyle znajomość „Pana Tadeusza", co zdolność do krytycznej analizy współczesnych tekstów kultury. Matura, która przygotowywałaby do świata rzeczywistego, a nie akademickiego.

Ale może czas najwyższy zadać bardziej fundamentalne pytanie: czy w ogóle potrzebujemy jednego, centralnego egzaminu jako przepustki do dorosłości? Czy nie lepiej byłoby oceniać uczniów na podstawie ich całościowego dorobku, projektów, aktywności? Czy portfolio osiągnięć nie powiedziałoby więcej o kandydacie niż wynik jednodniowego testu?

Te pytania nie mają prostych odpowiedzi. Jedno jest jednak pewne – tradycyjna matura przechodzi kryzys tożsamości. Albo się zreformuje, dostosowując do realiów XXI wieku, albo stanie się rytualnym przeżytkiem, jak niegdyś łacina czy kaligrafia – szanowanym, ale niekoniecznie przydatnym.

Tymczasem Mateusz i jego koledzy wciąż będą wkuwać daty, schematy wypracowań i wzory matematyczne. Bo choć mogą kwestionować sens matury, wiedzą też, że na razie to jedyna przepustka do wymarzonej przyszłości. I może to jest najtrudniejsza lekcja dojrzałości – czasem trzeba dostosować się do systemu, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy. Przynajmniej dopóki nie będziemy w pozycji, by go zmienić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz