Rzezie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej należą do najtragiczniejszych wydarzeń w najnowszych dziejach Polski. Fundacja Oratio Recta i ukazujące się dzięki niej zbiorowe opracowanie dotyczące tych wydarzeń pokazują, ile my - żyjący w XXI wieku - wiemy o tamtych wydarzeniach. Bardzo mało.
Wołyń kładzie się ogromnym cieniem na relacje Polaków i Ukraińców oraz stosunki między Rzeczpospolitą a Ukrainą. Według autorów przyczyną tego stanu rzeczy jest ciągłe zakłamywanie rzeczywistości. Ukraińcy nie uznają tamtych zbrodni za ludobójstwo - Polacy zaś boją się nazywać rzeczy po imieniu.
Pisząc Polacy autorzy opracowania "Wołyń" mają na myśli przede wszystkim polityków - od Tadeusza Mazowieckiego, przez Lecha Wałęsę, Lecha Kaczyńskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego. Wszyscy unikali jak ognia nazywania Wołynia ludobójstwem. Co więcej, niektórzy z nich przepraszali za ówczesne krzywdy wyrządzane przez Polaków Ukraińcom.
Politykę przepraszania kontynuuje polski kościół - szczególnie zasłużył się w tym arcybiskup Józef Glemp. „Wołyń” to książka prawdziwa do bólu – zbrodnie banderowców opisane przez tych, którym udało się je przeżyć, teksty publicystów, dokumentacja zdjęciowa przerażają. Mordowane małe dzieci, ludzie rozcinani piłami i paleni żywcem w kościołach. Rodzina związana drutem kolczastym, podpalona i spławiona rzeką wywołuje drgawki. Dlaczego więc nasza władza bała i boi się nazywać rzeczy po imieniu?
Książki takie jak "Wołyń" ostrzegają przed chowaniem głowy w piasek. Manipulowanie historią prowadzi do tego, że za naszą wschodnią granicą morderców uważa się za bohaterów, a UPA traktuje się jako mit założycielski wolnej Ukrainy.
"Wołyń" to opracowanie mocne i zapadające w pamięć. Wywołuje również refleksję nad próbami manipulowania historią na różnych szczeblach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz