Na szczęscie mleko |
Odkrywanie prozy Neila Gaimana jest jak chodzenie na psychoterapię. Raz trafisz coś ciekawego, innym razem spotkanie nie pozostawia żadnych śladów. Ten pierwszy przypadek opisuje książka "Na szczęście mleko".
Ta krótka opowieść zaczyna się od wyjazdu pewnej mamy na ważną konferencję. Dzieci zostają z ojcem co prawie zawsze równa się jedna wielka katastrofa. Lista przygotowana przez kobietę ma temu zapobiec. Niestety - jak to zwykle w życiu bywa - facet zapomina o mleku, co wywołuje falę zdarzeń o znaczeniu międzygalaktycznym.
Tatuś z mlekiem pod pachą mierzy się więc z kosmitami, piratami z Karaibów, vampirami. Spotyka mądre, różowe kucyki, międzygalaktyczną policję oraz profesora Stega przypominającego dinozaura. Koniec końców w wielkim finale tatuś ratuje świat i wszechświat przed zagładą a dzieci przed głodem. Przecież każdy maluch wie, że płatki bez mleka nie nadają się do niczego.
Opowieść okraszona świetnymi ilustracjami prezentuje czytelnikowi niesamowitą wyobraźnię autora, który będąc prywatnie tatą musi mierzyć się z milionem skomplikowanych pytań dotyczących rzeczywistości. Przecież zakupy nie mogą trwać "na wieki wieków" choć można tym tak mocno zdenerwować pociechę, iż ta zażąda "odszkodowania".
"Na szczęście mleko" to świetny przykład tego, jak można (a może i należy) dzieciom tłumaczyć rzeczywistość. Na dorosłość przyjdzie pora później.
Przyjdzie?
:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz