Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij - to przykazania, które dzisiaj dla wielu pewnie niewiele znaczą. A właściwie co znaczą? Ksiądz Jan Kaczkowski w "Dekalogu" stara się, poprzez swoje doświadczenie, wyjaśnić nam o co w tym wszystkim chodzi.
Czcij ojca swego i matkę swoją. Czy można kochać ojca - alkoholika? A jeśli zerwie się z nim kontakty? A co, jeśli matka zachoruje na chorobę psychiczną i ze strachu nie chcemy jej odwiedzać? To pytania, na które mądry ksiądz będzie dyskutował starając się wyjaśnić nauczanie kościoła w tej kwestii.
Nie cudzołóż. Mądry kapłan powie wprost, że w cudzołożeniu czy zdradzie małżonka/małżonki kryje się niesamowita tragedia wobec niezwykłej tajemnicy kościelnego ślubu - wszak co Bóg złączy człowiek niech nie rozdziela.
Idźmy dalej - nie kradnij! Czy chodzi tylko o rzeczy materialne, a może jednak własność intelektualna jest również w cenie i nie do "pożyczania"? Ksiądz Kaczkowski nie pozwala sobie na luz w tym i innych przykazaniach. Albo coś jest złe, albo dobre. Albo spowiedź jest dobra albo świętokradcza? Albo jest aborcja - morderstwo albo nie. Życie usprawiedliwiające grzechy bo było za zimno, bo zupa za słona a dziecko za szybko chrześcijanina nie powinno interesować. A dzisiaj? Niestety jest na odwrót.
Ksiądz Kaczkowski w rozmowie z Katarzyną Szarpetowską ujmuje wyczuciem każdego z przykazań oraz mocnym przekazem wynikającym z wieloletniego doświadczenia - człowieka i kapłana. To piękno, które trudno dostrzec wśród innych piszących księży. Może mają za mało ikry? Oceńcie sami!
Do książki dołożono płytę z rozważaniami księdza Jana do Drogi Krzyżowej. Mocne i wpisujące się w nadchodzący czas Wielkiego Postu reflekcje pokazują, że gdy Jezus jest na pierwszym miejscu reszta jest na właściwym. I nie zmieni tego technologia, wojna czy wielka wolność.
Lektura obowiązkowa na 2017 rok. Warto przeczytać i posłuchać.
A tutaj można wygrać najnowszą książkę o księdzu Janie.
poniedziałek, 27 lutego 2017
Tajemnica Pani Ming
Czy umiemy mówić o uczuciach? Człowiek potrafi żyć bez drugiego? To tylko niektóre z pytań zadawanych w "Tajemnicy Pani Ming".
Tytułowa pani Ming to ... babcia klozetowa ujmująca swoją elokwencją i mądrościami wschodu. Kiedy po raz pierwszy spotyka ją główny bohater opowieści - europejczyk o wyraźnych rysach karierowicza - nie może uciec od fascynacji osobą starszej kobiety. Jej opowieści o licznym potomstwie oraz problemach, jakie sprawiło to w Chinach dają mu do myślenia. Jak człowiek umie poradzić sobie w tak nieludzkich warunkach? Przecież polityka urodzeń w Chinach nie należy do prorodzinnych.
Główny bohater kłamie prezentując zdjęcie swoich dzieci. Jednak sam wiedziony ciekawością postanawia odkryć największy sekret pani Ming. Próbuje dowiedzieć się, co kobieta skrywa za fasadą swoich poruszających, choć niewiarygodnych opowieści o dzieciach cyrkowcach czy naukowcach? Prawda i finał okazują się znów przeczyć prawom jakiejkolwiek logiki.
W "Tajemnicy Pani Ming" Schmitt z właściwą sobie wrażliwością jeszcze raz dotyka najskrytszych tajemnic ludzkiej duszy dotyczącej mocnej potrzeby bycia z drugim człowiekiem. Jakkolwiek byśmy się nienawidzili, ilukrotnie byśmy się wyzywali - koniec końców i tak spotykamy się przy granicznym murze próbując uzyskać przebaczenie i zgodę.
Znów okazuje się, że pieniądze nie są najważniejsze, a kariera jest ulotna i nie będzie siedzieć przy naszym szpitalnym łóżku. Schmitt po raz kolejny wyciska słuszne łzy czytelnika za tym, o czym wszyscy zapominamy. O szacunku do drugiego człowieka i miłości bliźniego, której coraz mniej na świecie.
#czytamzwoblink
Tytułowa pani Ming to ... babcia klozetowa ujmująca swoją elokwencją i mądrościami wschodu. Kiedy po raz pierwszy spotyka ją główny bohater opowieści - europejczyk o wyraźnych rysach karierowicza - nie może uciec od fascynacji osobą starszej kobiety. Jej opowieści o licznym potomstwie oraz problemach, jakie sprawiło to w Chinach dają mu do myślenia. Jak człowiek umie poradzić sobie w tak nieludzkich warunkach? Przecież polityka urodzeń w Chinach nie należy do prorodzinnych.
Główny bohater kłamie prezentując zdjęcie swoich dzieci. Jednak sam wiedziony ciekawością postanawia odkryć największy sekret pani Ming. Próbuje dowiedzieć się, co kobieta skrywa za fasadą swoich poruszających, choć niewiarygodnych opowieści o dzieciach cyrkowcach czy naukowcach? Prawda i finał okazują się znów przeczyć prawom jakiejkolwiek logiki.
W "Tajemnicy Pani Ming" Schmitt z właściwą sobie wrażliwością jeszcze raz dotyka najskrytszych tajemnic ludzkiej duszy dotyczącej mocnej potrzeby bycia z drugim człowiekiem. Jakkolwiek byśmy się nienawidzili, ilukrotnie byśmy się wyzywali - koniec końców i tak spotykamy się przy granicznym murze próbując uzyskać przebaczenie i zgodę.
Znów okazuje się, że pieniądze nie są najważniejsze, a kariera jest ulotna i nie będzie siedzieć przy naszym szpitalnym łóżku. Schmitt po raz kolejny wyciska słuszne łzy czytelnika za tym, o czym wszyscy zapominamy. O szacunku do drugiego człowieka i miłości bliźniego, której coraz mniej na świecie.
#czytamzwoblink
niedziela, 26 lutego 2017
Zazdrośnice
Do czego zdolny jest człowiek w sytuacjach ekstremalnych? Sprawdza Eric-Emmanuel Schmitt w "Zazdrośnicach".
Przyjaźń i relacje to najlepsze co może spotkać człowieka w życiu - mawiają wyznawcy zasad psychologii. Czy aby na pewno? Anouchka, Julia, Raphaëlle, Colombe – cztery przyjaciółki od serca. Ponoć na zawsze. Jeśli jakaś ma problem inne pędzą na sygnale, by ugasić pożar. Od dziecka zwierzały się sobie ze wszystkiego, dzieliły każdą radością i smutkiem. Wierzą, że miłość przemija, lecz przyjaźń jest wieczna.
Jednak gdy Raphaëlle zaczyna korespondować z chłopakiem, z którym spotykała się Julia, więzi łączące cztery przyjaciółki zostają wystawione na ciężką próbę, która koniec końców kończy się tragicznie.
Eric-Emmanuel Schmitt od czasu "Oskara i Pani Róży" zmienił się nie do poznania. "Zazdrośnice" to opowieść, w której każdy z czytelników odkryje inną - mroczną stronę swojej osobowości. I na nic związki rodzinne, przyjaźń ponad śmierć - kiedy człowiek zbłądzi zdolny jest do wszystkiego. Pisarz wychodzi od problemu miłosnego uniesienia do chłopaka dwóch przyjaciółek. To dopiero początek dość skomplikowanej sytuacji, w której biorą udział wszyscy - czy tego chcą czy nie. Pragnę pokoju, nie wojny. Jednak gdyby okazało się, że to nieuniknione, prowadziłabym wojnę.
Dziewczyny mierzą się z problemami, których powinna być pozbawiona młodość. Chodzi o śmierć, rozstania i straty. W momencie dojrzewania nastolatki widzą, że życie nie jest usłane różami, a każda historia nie kończy się happy endem. To bardziej "Romeo i Julia" stają się idolami współczesnej młodzieży. Po co walczyć jak można uciec - czy to w używki, próby samobójcze czy inne światy dalekie od rzeczywistości. Smutne ale prawdziwe.
Mocne.Polecam.
Przyjaźń i relacje to najlepsze co może spotkać człowieka w życiu - mawiają wyznawcy zasad psychologii. Czy aby na pewno? Anouchka, Julia, Raphaëlle, Colombe – cztery przyjaciółki od serca. Ponoć na zawsze. Jeśli jakaś ma problem inne pędzą na sygnale, by ugasić pożar. Od dziecka zwierzały się sobie ze wszystkiego, dzieliły każdą radością i smutkiem. Wierzą, że miłość przemija, lecz przyjaźń jest wieczna.
Jednak gdy Raphaëlle zaczyna korespondować z chłopakiem, z którym spotykała się Julia, więzi łączące cztery przyjaciółki zostają wystawione na ciężką próbę, która koniec końców kończy się tragicznie.
Eric-Emmanuel Schmitt od czasu "Oskara i Pani Róży" zmienił się nie do poznania. "Zazdrośnice" to opowieść, w której każdy z czytelników odkryje inną - mroczną stronę swojej osobowości. I na nic związki rodzinne, przyjaźń ponad śmierć - kiedy człowiek zbłądzi zdolny jest do wszystkiego. Pisarz wychodzi od problemu miłosnego uniesienia do chłopaka dwóch przyjaciółek. To dopiero początek dość skomplikowanej sytuacji, w której biorą udział wszyscy - czy tego chcą czy nie. Pragnę pokoju, nie wojny. Jednak gdyby okazało się, że to nieuniknione, prowadziłabym wojnę.
Dziewczyny mierzą się z problemami, których powinna być pozbawiona młodość. Chodzi o śmierć, rozstania i straty. W momencie dojrzewania nastolatki widzą, że życie nie jest usłane różami, a każda historia nie kończy się happy endem. To bardziej "Romeo i Julia" stają się idolami współczesnej młodzieży. Po co walczyć jak można uciec - czy to w używki, próby samobójcze czy inne światy dalekie od rzeczywistości. Smutne ale prawdziwe.
Mocne.Polecam.
A w konopiach strach?
Słowo konopie - podobnie jak imigranci, Kaczyński i Rosja budzi u wielu ludzi strach. Czy aby uzasadniony? Odpowiada neurobiolog profesor Vetulani w rozmowie z Marią Mazurek.
Okazuje się, że o konopiach zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy wiedzą niewiele i przydałaby im się lektura tej książki ukazującej się w serii "Bez tajemnic". Medyczna marihuana według profesora ma same plusy, co udowadnia podając szereg nieoderwanych od rzeczywistości przykładów. Równocześnie pokazuje, że częste używanie trawki nie jako leku powoduje różne problemy, o których warto informować. Nie jest tak różowo - przepraszam zielono - jak to wielu opisuje. Nie jesteśmy też w czarnej dupie - jak mawiają przeciwnicy. Dyskusja tych dwóch stronnictw powoduje jedno - do dzisiaj ci, który ostatnią deskę ratunku widzą w marihuanie leczniczej nie mogą się nią leczyć. Bo w konopiach strach? Coś jest na rzeczy.
Objaśniając właściwości medycznej ganji Vetulani cofa się do historii i tradycji związanych ze stosowaniem substancji psychoaktywnych. Czytamy więc, że manna z nieba w Biblii to prawdopodobnie halucynogenne grzybki. Profesor przypomina również historię rodem ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie Jerzy Waszyngton co rano doglądał swoich konopii. Natomiast królowa Wiktoria leczyła cannabis bolesne miesiączki.
Profesor wchodzi również na grunt twardych narkotyków opowiadając szerzej o działaniu amfetaminy. Nasz naukowy autorytet widzi więcej plusów niż minusów stosowania białego proszku powołując się na własne przygody związane ze środkami pobudzającymi. Czy to dobry kierunek? Sami oceńcie.
Książkę zamyka rozmowa z doktorem Markiem Bachańskim, opowiadającym o nadziejach związanych z leczeniem ciężkich postaci padaczek lekoopornych u dzieci z wykorzystaniem substancji z grupy kanabinoidów pozbawionej działania psychoaktywnego.
Strach ma wielkie oczy. Tylko nie szukałbym go w konopiach.
Okazuje się, że o konopiach zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy wiedzą niewiele i przydałaby im się lektura tej książki ukazującej się w serii "Bez tajemnic". Medyczna marihuana według profesora ma same plusy, co udowadnia podając szereg nieoderwanych od rzeczywistości przykładów. Równocześnie pokazuje, że częste używanie trawki nie jako leku powoduje różne problemy, o których warto informować. Nie jest tak różowo - przepraszam zielono - jak to wielu opisuje. Nie jesteśmy też w czarnej dupie - jak mawiają przeciwnicy. Dyskusja tych dwóch stronnictw powoduje jedno - do dzisiaj ci, który ostatnią deskę ratunku widzą w marihuanie leczniczej nie mogą się nią leczyć. Bo w konopiach strach? Coś jest na rzeczy.
Objaśniając właściwości medycznej ganji Vetulani cofa się do historii i tradycji związanych ze stosowaniem substancji psychoaktywnych. Czytamy więc, że manna z nieba w Biblii to prawdopodobnie halucynogenne grzybki. Profesor przypomina również historię rodem ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie Jerzy Waszyngton co rano doglądał swoich konopii. Natomiast królowa Wiktoria leczyła cannabis bolesne miesiączki.
Profesor wchodzi również na grunt twardych narkotyków opowiadając szerzej o działaniu amfetaminy. Nasz naukowy autorytet widzi więcej plusów niż minusów stosowania białego proszku powołując się na własne przygody związane ze środkami pobudzającymi. Czy to dobry kierunek? Sami oceńcie.
Książkę zamyka rozmowa z doktorem Markiem Bachańskim, opowiadającym o nadziejach związanych z leczeniem ciężkich postaci padaczek lekoopornych u dzieci z wykorzystaniem substancji z grupy kanabinoidów pozbawionej działania psychoaktywnego.
Strach ma wielkie oczy. Tylko nie szukałbym go w konopiach.
środa, 22 lutego 2017
Pies zjadł samochód?
Człowiek człowiekowi wilkiem, a czasem i swojego psa wyśle, by ten rozwalił samochód sąsiada. Serio? Sądziłem, że takie rzeczy tylko w Fakcie.
Sobota - godzina 08:00. Samochód stojący na zamkniętej posesji ma zerwane tablice rejestracyjne, zarysowania na całej karoserii i wyrwane kable ze świateł. Dodatkowo uszkodzony zderzak przedni i ogólnie syf. Przypadek? PiS? Platforma? Putin? Nie sądzę.
Wzywam policję. O dziwo i wbrew ciągle niezadowolonemu z suwerena pospólstwu przyjeżdża szybko. Ogląd miejsca zdarzenia i ... potwierdzają moje obawy co do tego, że ludzie świnie. - Ma pan jakiś wrogów? - pada pytanie. Szukam w głowie wszystkich, którzy zaleźli mi za skórę. Wszystkich, którzy krzywo się patrzą i nie słyszą r w moich chrześcijańskich ustach. Dużo? Wiele? Wymiękam. Policja i tak stwierdza, że w ramach zemsty to by ktoś zbił mi szybę cegłą, a nie wyrywał zderzak.
Pytają się sąsiadów, czy coś widzieli. Sąsiedzi, którzy mają widok lepszy na samochód niż ja oczywiście wtedy byli "poza miejscem zamieszkania" albo "spali". A kiedy chodziłem w gaciach po kuchni po 23:00 jakoś wszyscy widzieli.
Nic - myślę w duchu i czekam na przyjazd policji dochodzeniowej. Ślady, tropy, odciski palców i te sprawy. Skrzyżowanie ojca Mateusza i Kojaka z McGiverem. Niestety, przyjeżdża polska rzeczywistość, która ... daje radę. Po bliższych oględzinach stwierdzają, że to ... pies. - Pewnie biegł za kotem lub kuną, która ukryła się gdzieś w silniku - mówią. Szok, niedowierzanie i szacunek dla ludzi, którzy są słabo wynagradzani. Zresztą jak my wszyscy.
Spisanie zeznań i inne sprawy. Ocena polskiej policji - bardzo dobra. Ocena właścicieli sweet piesków - niedostateczna.
PS. Jak Cię znajdę i nie masz AC to płacisz gotówką. Trzeba odpowiadać za swojego psa. Nawet jak ten chce zjeść kota w moim własnym samochodzie. A to - jak pokazuje kosztorys dużo kosztuje.
Sobota - godzina 08:00. Samochód stojący na zamkniętej posesji ma zerwane tablice rejestracyjne, zarysowania na całej karoserii i wyrwane kable ze świateł. Dodatkowo uszkodzony zderzak przedni i ogólnie syf. Przypadek? PiS? Platforma? Putin? Nie sądzę.
Wzywam policję. O dziwo i wbrew ciągle niezadowolonemu z suwerena pospólstwu przyjeżdża szybko. Ogląd miejsca zdarzenia i ... potwierdzają moje obawy co do tego, że ludzie świnie. - Ma pan jakiś wrogów? - pada pytanie. Szukam w głowie wszystkich, którzy zaleźli mi za skórę. Wszystkich, którzy krzywo się patrzą i nie słyszą r w moich chrześcijańskich ustach. Dużo? Wiele? Wymiękam. Policja i tak stwierdza, że w ramach zemsty to by ktoś zbił mi szybę cegłą, a nie wyrywał zderzak.
Pytają się sąsiadów, czy coś widzieli. Sąsiedzi, którzy mają widok lepszy na samochód niż ja oczywiście wtedy byli "poza miejscem zamieszkania" albo "spali". A kiedy chodziłem w gaciach po kuchni po 23:00 jakoś wszyscy widzieli.
Nic - myślę w duchu i czekam na przyjazd policji dochodzeniowej. Ślady, tropy, odciski palców i te sprawy. Skrzyżowanie ojca Mateusza i Kojaka z McGiverem. Niestety, przyjeżdża polska rzeczywistość, która ... daje radę. Po bliższych oględzinach stwierdzają, że to ... pies. - Pewnie biegł za kotem lub kuną, która ukryła się gdzieś w silniku - mówią. Szok, niedowierzanie i szacunek dla ludzi, którzy są słabo wynagradzani. Zresztą jak my wszyscy.
Spisanie zeznań i inne sprawy. Ocena polskiej policji - bardzo dobra. Ocena właścicieli sweet piesków - niedostateczna.
PS. Jak Cię znajdę i nie masz AC to płacisz gotówką. Trzeba odpowiadać za swojego psa. Nawet jak ten chce zjeść kota w moim własnym samochodzie. A to - jak pokazuje kosztorys dużo kosztuje.
sobota, 18 lutego 2017
Dlaczego ekonomiści piszą dobre kryminały?
Nie wiem - jednak Camilla Läckberg w swoich książkach pokazuje niesamowitą klasę, styl i siłę literatury skandynawskiej, która choć dzieje się w małej mieścinie staje się uniwersalnym miejscem odnoszącym się do każdego miejsca na ziemi.
Kryminalne powieści Läckberg rozgrywają się w miasteczku Fjällbacka, jej rodzinnej miejscowości, położonej na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Przewodnimi bohaterami są pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström. Pewnie ta artystka to alter ego Lackberg natomiast policjant przypomina obecnego partnera poczytnej autorki.
Camilla Läckberg prezentuje czytelnikowi zbrodnię z najwyższej półki. To nie zwykle kradzieże, włamania czy pobicia ze skutkiem śmiertelnym. W szwedzkiej mieścinie ludzie na przełomie wieków gotowi byli do dzieciobójstwa, morderstw ze szczególnym okrucieństwem i dziwactw, których nic nie usprawiedliwia. Jednocześnie autorka prezentuje zbrodniarzy, których nigdy nie podejrzewalibyśmy o niecne zamiary. Matka, która kocha swojego syna ponad wszystko. Babcia o bezgranicznej uczciwości. Ekonomista, który pomaga kobietom będącym w trudnej sytuacji.
Motywy? Różne - podobnie jak cała psychologiczna otoczka śledztw, dochodzenia do prawdy, która szokuje czytelnika. Zabrzmi sztampowo - ale do końca w żadnej książce nie mamy jednego podejrzanego. Trop gubimy po raz będąc zaskoczeni, gdy w finale okazuje się, że morderca to nijaki mieszkaniec tego małego miasteczka Camilli Läckberg.
Warto przeczytać! Polecam
Kaznodzieja
Niemiecki bękart
Ofiara losu
Księżniczka z lodu
Kryminalne powieści Läckberg rozgrywają się w miasteczku Fjällbacka, jej rodzinnej miejscowości, położonej na zachodnim wybrzeżu Szwecji. Przewodnimi bohaterami są pisarka Erika Falck i policjant Patrik Hedström. Pewnie ta artystka to alter ego Lackberg natomiast policjant przypomina obecnego partnera poczytnej autorki.
Camilla Läckberg prezentuje czytelnikowi zbrodnię z najwyższej półki. To nie zwykle kradzieże, włamania czy pobicia ze skutkiem śmiertelnym. W szwedzkiej mieścinie ludzie na przełomie wieków gotowi byli do dzieciobójstwa, morderstw ze szczególnym okrucieństwem i dziwactw, których nic nie usprawiedliwia. Jednocześnie autorka prezentuje zbrodniarzy, których nigdy nie podejrzewalibyśmy o niecne zamiary. Matka, która kocha swojego syna ponad wszystko. Babcia o bezgranicznej uczciwości. Ekonomista, który pomaga kobietom będącym w trudnej sytuacji.
Motywy? Różne - podobnie jak cała psychologiczna otoczka śledztw, dochodzenia do prawdy, która szokuje czytelnika. Zabrzmi sztampowo - ale do końca w żadnej książce nie mamy jednego podejrzanego. Trop gubimy po raz będąc zaskoczeni, gdy w finale okazuje się, że morderca to nijaki mieszkaniec tego małego miasteczka Camilli Läckberg.
Warto przeczytać! Polecam
Kaznodzieja
Niemiecki bękart
Ofiara losu
Księżniczka z lodu
piątek, 17 lutego 2017
Wyznajemy.pl
Polska to dziwny kraj i państwo, które istnieje tylko teoretycznie. A na dodatek pełno w nim ludzi, którzy mają sekrety lepsze niż bohaterowie "Mody na sukces" i "Na wspólnej" więc chcąc się nimi dzielić jak świadek koronny - Masa. Na wyznajemy.pl
Jaki obraz możemy uzyskać podczas lektury zacnego portalu tworzonego "tylko" przez wielu różnych czytelników? Przede wszystkim to niewyżyci ludzie chcący kolejnych części Greya. Jeśli nudzi się im sado-maso to gotowi są nawet znaleźć partnera/partnerkę, która będzie udawać mamusię. Czasem w siusiaku umieszczą serduszko A jak już nie dają w TVN nic ciekawego to zanurzą nawet w 15-latce.
Czasem zdarzy się ktoś z ckliwym wyznaniem. A to, że adoptował dziecko ale nie umie go pokochać - vide. Innym razem gimnazjalistka zgadza się na seks za pieniądze, a potem tego żałuje (zobacz to).
I znów wracamy na wesołe tematy, które dotykają naszych rodaków. Poluzowany zaworek? Proszę bardzo! Gówniany egzamin - voila! Ech i znów będzie o seksie - przepraszam, o cygarach.
Zachodzę w głowę, a właściwie w czarną dupę - kto to pisze i ile im za to płacą? Czy na trzeźwo mogę mieć takie pomysły? Wychowany na wierszach Szymborskiej pewnie nie ale jak zerknę zza firanki niektórzy sąsiedzi i sąsiadki mogą mieć słodko-gorzkie tajemnice. Polane, o ile dobrze pamiętam, śliną i wydzieliną z pochwy - bo taki tekst kiedyś również na wyznajemy.pl czytałem.
A pod tym wszystkim komentarze psychologów z każdej klatki w bloku. A że dlaczego i po co się mu oddawałaś? Dlaczego nie pomogłaś? Jak możesz nie kochać pięknego murzynka? Seicento wygrało z BMW - serio? Przypadek? Nie sądzę. Tylko 1 Polska dla prawdziwych Polaków. Reszta wyp...
I tylko tej naszej Polski żal. Żal.pl? Czemu nie :)
Jaki obraz możemy uzyskać podczas lektury zacnego portalu tworzonego "tylko" przez wielu różnych czytelników? Przede wszystkim to niewyżyci ludzie chcący kolejnych części Greya. Jeśli nudzi się im sado-maso to gotowi są nawet znaleźć partnera/partnerkę, która będzie udawać mamusię. Czasem w siusiaku umieszczą serduszko A jak już nie dają w TVN nic ciekawego to zanurzą nawet w 15-latce.
Czasem zdarzy się ktoś z ckliwym wyznaniem. A to, że adoptował dziecko ale nie umie go pokochać - vide. Innym razem gimnazjalistka zgadza się na seks za pieniądze, a potem tego żałuje (zobacz to).
I znów wracamy na wesołe tematy, które dotykają naszych rodaków. Poluzowany zaworek? Proszę bardzo! Gówniany egzamin - voila! Ech i znów będzie o seksie - przepraszam, o cygarach.
Zachodzę w głowę, a właściwie w czarną dupę - kto to pisze i ile im za to płacą? Czy na trzeźwo mogę mieć takie pomysły? Wychowany na wierszach Szymborskiej pewnie nie ale jak zerknę zza firanki niektórzy sąsiedzi i sąsiadki mogą mieć słodko-gorzkie tajemnice. Polane, o ile dobrze pamiętam, śliną i wydzieliną z pochwy - bo taki tekst kiedyś również na wyznajemy.pl czytałem.
A pod tym wszystkim komentarze psychologów z każdej klatki w bloku. A że dlaczego i po co się mu oddawałaś? Dlaczego nie pomogłaś? Jak możesz nie kochać pięknego murzynka? Seicento wygrało z BMW - serio? Przypadek? Nie sądzę. Tylko 1 Polska dla prawdziwych Polaków. Reszta wyp...
I tylko tej naszej Polski żal. Żal.pl? Czemu nie :)
czwartek, 16 lutego 2017
Rozmowa rekrutacyjna w Polsce
Opowieści o tym, że kiedyś pracę dostawało się "od ręki" zgłaszając chęć pracy w wybranym zakładzie młodzi traktują jako legendy bliższe opowieściom o Smoku Wawelskim niż Czarnej Wołdze. Przecież musi być rozmowa rekrutacyjna. Jak wygląda to w Polsce anno domini 2017?
Punkt widzenia pracodawców (nie wszystkich) zmienia się na korzyść pracownika. Nowi pracownicy zarabiają więcej, bo za to, co dostają starzy do pracy by nie przyszli. Płaca to nie wszystko - gro firm oferuje umowę na czas nieokreślony już po 3 miesiącach. Dobra zmiana w wykonaniu PiS? Nie sądzę - to bardziej wymogi rynku pracy, który na gwałt potrzebuje taniej siły roboczej.
Jak wygląda rozmowa rekrutacyjna anno domini 2017? Jest przede wszystkim dużo pytań o to, co chce się robić za 10 lat. Pytania dotyczące chęci przyjścia tu i teraz nie pojawiają się często (a powinny). Równie ciekawe są rozmowy dotyczące zarobków. Ile chciałby Pan/Pani zarabiać? Jeszcze na początku XXI wieku ludzie cyzelowali się widząc obawy w oczach pracodawców - teraz walą z grubej rury. 2000 na rękę i własna działalność gospodarcza wydają się być wyżynami współcześnie poszukujących pracy. Rozmawiając jednak z pracodawcami wiem, że zdarzają się oseski wprost po studiach lub tuż przed emeryturą, którzy jako: handlowcy chcą podstawę 10.000 plus premia; jako stolarze 5.000 na rączkę i coś do tego; sprzedawca w sklepie z łóżkami 6.500 netto i przydałaby się premia. Pracownik jest w cenie i się ceni. Tylko czy znajduje wymarzoną pracę?
Co do Ukraińców i innych mieszkańców Wschodu wypowiadać się nie będę. W wielu znanych mi wypadkach eksperyment nie udał się - z biegiem czasu Ukrainiec chce (i słusznie) zarabiać tyle samo i być traktowany jak Polak. A że nasz charakter w zdecydowanej większości jest wredno-słowiański pojawia się problem nie do rozwiązania. Niektórzy nawet (są tacy!) znaleźli sobie sposób na chodzenie z pracodawcami do sądów. Wyznawcy konfliktu z "Zemsty" Fredry zatrudniają się na okres próbny bez umowy, by zaraz potem zgłosić to do sądu. Ostrzejsze pismo i już chcą zadośćuczynienie. Pojawia się jednak pytanie: czy oni gdzieś do emerytury przepracują?
Rozmowa rekrutacyjna to poszerzanie swoich kontaktów społecznych. W odpowiedniku amerykańskim, gdzie rekrutacja ma więcej etapów niż Tour de Polonge trzeba wiedzieć, który kwadracik wybrać, by sprzedać jak najwięcej. Jeśli nie wiesz tego - należy zadecydować, dlaczego siłownia ma być koło Krakowa w lokalu, gdzie kiedyś znajdował się salon pedicure. Reszty zadań nie pamiętam aczkolwiek tak nie przejechali mnie na obronie magisterki i egzaminie do bierzmowania.
Rozmowa rekrutacyjna to fajna sprawa. Rekrutujcie! Rozmawiajcie! I cieszcie się wymarzoną pracą. Łapka w górę, kto ją znalazł?
Punkt widzenia pracodawców (nie wszystkich) zmienia się na korzyść pracownika. Nowi pracownicy zarabiają więcej, bo za to, co dostają starzy do pracy by nie przyszli. Płaca to nie wszystko - gro firm oferuje umowę na czas nieokreślony już po 3 miesiącach. Dobra zmiana w wykonaniu PiS? Nie sądzę - to bardziej wymogi rynku pracy, który na gwałt potrzebuje taniej siły roboczej.
Jak wygląda rozmowa rekrutacyjna anno domini 2017? Jest przede wszystkim dużo pytań o to, co chce się robić za 10 lat. Pytania dotyczące chęci przyjścia tu i teraz nie pojawiają się często (a powinny). Równie ciekawe są rozmowy dotyczące zarobków. Ile chciałby Pan/Pani zarabiać? Jeszcze na początku XXI wieku ludzie cyzelowali się widząc obawy w oczach pracodawców - teraz walą z grubej rury. 2000 na rękę i własna działalność gospodarcza wydają się być wyżynami współcześnie poszukujących pracy. Rozmawiając jednak z pracodawcami wiem, że zdarzają się oseski wprost po studiach lub tuż przed emeryturą, którzy jako: handlowcy chcą podstawę 10.000 plus premia; jako stolarze 5.000 na rączkę i coś do tego; sprzedawca w sklepie z łóżkami 6.500 netto i przydałaby się premia. Pracownik jest w cenie i się ceni. Tylko czy znajduje wymarzoną pracę?
Co do Ukraińców i innych mieszkańców Wschodu wypowiadać się nie będę. W wielu znanych mi wypadkach eksperyment nie udał się - z biegiem czasu Ukrainiec chce (i słusznie) zarabiać tyle samo i być traktowany jak Polak. A że nasz charakter w zdecydowanej większości jest wredno-słowiański pojawia się problem nie do rozwiązania. Niektórzy nawet (są tacy!) znaleźli sobie sposób na chodzenie z pracodawcami do sądów. Wyznawcy konfliktu z "Zemsty" Fredry zatrudniają się na okres próbny bez umowy, by zaraz potem zgłosić to do sądu. Ostrzejsze pismo i już chcą zadośćuczynienie. Pojawia się jednak pytanie: czy oni gdzieś do emerytury przepracują?
Rozmowa rekrutacyjna to poszerzanie swoich kontaktów społecznych. W odpowiedniku amerykańskim, gdzie rekrutacja ma więcej etapów niż Tour de Polonge trzeba wiedzieć, który kwadracik wybrać, by sprzedać jak najwięcej. Jeśli nie wiesz tego - należy zadecydować, dlaczego siłownia ma być koło Krakowa w lokalu, gdzie kiedyś znajdował się salon pedicure. Reszty zadań nie pamiętam aczkolwiek tak nie przejechali mnie na obronie magisterki i egzaminie do bierzmowania.
Rozmowa rekrutacyjna to fajna sprawa. Rekrutujcie! Rozmawiajcie! I cieszcie się wymarzoną pracą. Łapka w górę, kto ją znalazł?
niedziela, 12 lutego 2017
Lego Batman. Film
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na początku filmu pojawia się ciemny ekran? Oczywiście - to znak rozpoznawczy Batmana, który w Gotham jest postacią kultową wraz ze swoim dziewięciopakiem.
Tym razem złożony z klocków LEGO Mroczny Rycerz z Gotham musi obronić swoje miasto przed zakusami nikczemnego Jokera. Okazuje się bowiem, że klaun wpadł na genialny pomysł - wie, jak zniszczyć to, co Batman lubi najbardziej - sławę superbohatera, który rozwala wszystkich jednym paluszkiem w rytm ulubionej muzyki. Na nieszczęście Bruce Wayne ma dodatkowy problem - nowa komisarz Barbara Gordon chce, by Mroczny Rycerz działał wspólnie z policją i mieszkańcami. Nie zapominajmy o kamerdynerze Alfredzie, który martwi się o panicza i jego ... samotne życie. Czy zmieni to adoptowany Robin?
Lego Batman jest świetną kontynuacją (?) Lego Przygody. Twórcy stworzyli film, na którym śmieją się i dorośli i dzieci. Film, który nie jest tylko kolejnym z serii powtarzanych motywów Mrocznego Rycerza. Okazuje się, że oprócz robienia dziewięciopaku, 1000 pompek i pochłaniania faszerowanych homarów jest ogromna potrzeba przyjaźni i bycia razem. Batman zaczyna to rozumieć dopiero w momencie, gdy Gotham ma zapaść się w wieczną odchłań. Zresztą - lepiej później niż wcale.
Polski dubbing daje radę. Najlepsze według dzieci są zadmobil oraz wiecznie roześmiany Batman. W niedługiej przyszłości będzie okazja zobaczyć Lego Ninjago jako kolejną część wielkiej rodziny Lego - z pewnością będzie się działo.
Na końcu filmu pojawiają się białe plansze. To znak, że wszystko zakończyło się pomyślnie. Jaki kolor jest na końcu "Lego Batmana"?
Zapraszam do kin.
Tym razem złożony z klocków LEGO Mroczny Rycerz z Gotham musi obronić swoje miasto przed zakusami nikczemnego Jokera. Okazuje się bowiem, że klaun wpadł na genialny pomysł - wie, jak zniszczyć to, co Batman lubi najbardziej - sławę superbohatera, który rozwala wszystkich jednym paluszkiem w rytm ulubionej muzyki. Na nieszczęście Bruce Wayne ma dodatkowy problem - nowa komisarz Barbara Gordon chce, by Mroczny Rycerz działał wspólnie z policją i mieszkańcami. Nie zapominajmy o kamerdynerze Alfredzie, który martwi się o panicza i jego ... samotne życie. Czy zmieni to adoptowany Robin?
Lego Batman jest świetną kontynuacją (?) Lego Przygody. Twórcy stworzyli film, na którym śmieją się i dorośli i dzieci. Film, który nie jest tylko kolejnym z serii powtarzanych motywów Mrocznego Rycerza. Okazuje się, że oprócz robienia dziewięciopaku, 1000 pompek i pochłaniania faszerowanych homarów jest ogromna potrzeba przyjaźni i bycia razem. Batman zaczyna to rozumieć dopiero w momencie, gdy Gotham ma zapaść się w wieczną odchłań. Zresztą - lepiej później niż wcale.
Polski dubbing daje radę. Najlepsze według dzieci są zadmobil oraz wiecznie roześmiany Batman. W niedługiej przyszłości będzie okazja zobaczyć Lego Ninjago jako kolejną część wielkiej rodziny Lego - z pewnością będzie się działo.
Na końcu filmu pojawiają się białe plansze. To znak, że wszystko zakończyło się pomyślnie. Jaki kolor jest na końcu "Lego Batmana"?
Zapraszam do kin.
sobota, 11 lutego 2017
Amadeusz z Gdyni
Wejherowska publika Filharmonii po gościnnym występie teatru z Gdyni spodziewała się? Nie do końca wiadomo czego, ale pewnie z powodu niskiej ceny biletów i mało znanych nazwisk postanowili nie przyjść tak tłumnie jak na Stuhra. Szkoda, bo "Amadeusz" Jacka Bały bije na głowę inne sztuki wystawione w wejherowskim przybytku.
Amadeusz Mozart (grany przez genialnego Macieja Wiznera) to niechciany mistrz nad mistrze. Ubóstwiany przez tłumy i potrafiący zachwycić cesarza, króla, księdza i prostytutkę miał jednak taką samą liczbę przeciwników. Antonio Salieri należał do grona tych, którzy do końca życia (ale i długo potem) nie umieli pogodzić się z nadejściem mistrza nad mistrze. Człowieka, który tworzył Boga podczas swoich oper, koncertów czy requiem.
"Amadeusz" w wykonaniu gdyńskiego Teatru Miejskiego pokazuje bogactwo i złożoność życia artysty formatu Mozarta. Życie w nędzy przeplatane nałogami, humorami i rozdarciem pomiędzy życiem dorosłego człowieka a syna sprawiają, że ponad 2 godzinny spektakl ogląda się lepiej niż jakikolwiek serial Netfixa. Idąc w interpretację tej sztuki twierdzę, że losy mistrza są prezentacją kondycji współczesnych ludzi chcących płynąć pod prąd. Bez znajomości, kontaktów czy kapitału społecznego trudno jest wybić się na niepodległość, niezależność, na życie pełną gębą. Jedynie widząc "za dużo nut" ludzie awansują w kolejne stopnie wtajemniczenia.
Z drugiej strony i Antonio Salieri ma coraz większe problemy z moralnością. Do momentu, gdy nie było jasnej gwiazdy Mozarta kompozytor dworu wiódł życie spokojne. Dopiero zazdrość i upadek wiary w rzeczy najważniejsze sprawiają, że snuta przez niego intryga wydaje się najgorszą rzeczą ściągającą na niego wieczne potępienie.
Wszystko to przy dźwiękach muzyki klasycznej. Majstersztyk.
Amadeusz Mozart (grany przez genialnego Macieja Wiznera) to niechciany mistrz nad mistrze. Ubóstwiany przez tłumy i potrafiący zachwycić cesarza, króla, księdza i prostytutkę miał jednak taką samą liczbę przeciwników. Antonio Salieri należał do grona tych, którzy do końca życia (ale i długo potem) nie umieli pogodzić się z nadejściem mistrza nad mistrze. Człowieka, który tworzył Boga podczas swoich oper, koncertów czy requiem.
"Amadeusz" w wykonaniu gdyńskiego Teatru Miejskiego pokazuje bogactwo i złożoność życia artysty formatu Mozarta. Życie w nędzy przeplatane nałogami, humorami i rozdarciem pomiędzy życiem dorosłego człowieka a syna sprawiają, że ponad 2 godzinny spektakl ogląda się lepiej niż jakikolwiek serial Netfixa. Idąc w interpretację tej sztuki twierdzę, że losy mistrza są prezentacją kondycji współczesnych ludzi chcących płynąć pod prąd. Bez znajomości, kontaktów czy kapitału społecznego trudno jest wybić się na niepodległość, niezależność, na życie pełną gębą. Jedynie widząc "za dużo nut" ludzie awansują w kolejne stopnie wtajemniczenia.
Z drugiej strony i Antonio Salieri ma coraz większe problemy z moralnością. Do momentu, gdy nie było jasnej gwiazdy Mozarta kompozytor dworu wiódł życie spokojne. Dopiero zazdrość i upadek wiary w rzeczy najważniejsze sprawiają, że snuta przez niego intryga wydaje się najgorszą rzeczą ściągającą na niego wieczne potępienie.
Wszystko to przy dźwiękach muzyki klasycznej. Majstersztyk.
poniedziałek, 6 lutego 2017
Świadkowie Jehowy z Aleppo
Dawno, dawno temu czyli lat kilka miałem przyjemność pracować ze świadkiem Jehowy. Świadek jak świadek - nie miał wypisane na czole, że wierzy w coś, co u mojej babci wywoływało stan przedzawałowy ale powiedział mi parę ciekawych rzeczy.
Przede wszystkim wyjaśnił, dlaczego niektórzy decydują się na wstąpienie do tej organizacji.Mówił: "Wszyscy mówią do siebie bracie, siostro. Kiedy potrzebujesz pomocy to ją otrzymujesz. Starsi są odwiedzani przez młodszych świadków. A gdy nie masz pracy - wspólnota pomoże ci znaleźć nową". Oczywiście zauważał też minusy świadków: "Klapki na oczach i uparte dążenie do życia zgodnie z pismem. Zwracanie uwagi i wyrzucanie ze wspólnoty członków za rzeczy, których sami nie przestrzegają (palenie, picie, seks pozamałżeński).
Było i rzeczy więcej jednak gdybym wszystkie wziął sobie do głowy to musiałbym zostać religioznawcą. Jak na tym tle wyglądają katolicy, których znam osobiście lub widzę w TV? Okazuje się, że miłosierdzie, o którym tak gęsto i często wspominamy nie jest naszym udziałem. Ot, wczoraj w Watykanie pojawiły się plakaty, na których ktoś zarzuca papieżowi, że sam mówi o miłosierdziu a rewolucję kadrową robi bez oglądania się na drugiego człowieka.
Podobnie w zeszłym tygodniu medialny arcybiskup z Gdańska miał ponoć powiedzieć do fotoreportera, który wykonywał swój zawód: spier...! Czy to prawda - pozostawmy to w kwestii sumienia jednej i drugiej osoby. Rację miała jednak kobieta, która słysząc te słowa krzyczała: "Miłosierdzia! Trzeba przebaczyć biskupowi!".
A 10 sierotek z Syrii? Jedni katolicy piszą, że rząd świnie, bo zabronił przyjmowania tych biednych dzieci do Sopotu, który czeka na nie z otwartymi rękoma. Inni katolicy przedstawili pisma, z których wynika, że nic nie wynika. Teraz każdy stoi po swojej stronie barykady zadowolony, że ma rację. A w Polsce o sierotach się jakoś dużo nie mówi tylko ściga 17-latkę, która zostawiła swoje dziecko w "Oknie Życia". Albo obcina dotację na Dom Dziecka. Pomaganie pełną gębą.
Wspominany już papież Franciszek mówił o ruszeniu się z kanapy, o działaniu, o dawaniu świadectwa. Chciałbym, żeby nam to wychodziło bardziej niż puste chęci o pomocy hen daleko. Tu na miejscu naprawdę jest sporo do zrobienia. I nie trzeba "spier..." - trzeba zapierdalać na maxa.
Przede wszystkim wyjaśnił, dlaczego niektórzy decydują się na wstąpienie do tej organizacji.Mówił: "Wszyscy mówią do siebie bracie, siostro. Kiedy potrzebujesz pomocy to ją otrzymujesz. Starsi są odwiedzani przez młodszych świadków. A gdy nie masz pracy - wspólnota pomoże ci znaleźć nową". Oczywiście zauważał też minusy świadków: "Klapki na oczach i uparte dążenie do życia zgodnie z pismem. Zwracanie uwagi i wyrzucanie ze wspólnoty członków za rzeczy, których sami nie przestrzegają (palenie, picie, seks pozamałżeński).
Było i rzeczy więcej jednak gdybym wszystkie wziął sobie do głowy to musiałbym zostać religioznawcą. Jak na tym tle wyglądają katolicy, których znam osobiście lub widzę w TV? Okazuje się, że miłosierdzie, o którym tak gęsto i często wspominamy nie jest naszym udziałem. Ot, wczoraj w Watykanie pojawiły się plakaty, na których ktoś zarzuca papieżowi, że sam mówi o miłosierdziu a rewolucję kadrową robi bez oglądania się na drugiego człowieka.
Podobnie w zeszłym tygodniu medialny arcybiskup z Gdańska miał ponoć powiedzieć do fotoreportera, który wykonywał swój zawód: spier...! Czy to prawda - pozostawmy to w kwestii sumienia jednej i drugiej osoby. Rację miała jednak kobieta, która słysząc te słowa krzyczała: "Miłosierdzia! Trzeba przebaczyć biskupowi!".
A 10 sierotek z Syrii? Jedni katolicy piszą, że rząd świnie, bo zabronił przyjmowania tych biednych dzieci do Sopotu, który czeka na nie z otwartymi rękoma. Inni katolicy przedstawili pisma, z których wynika, że nic nie wynika. Teraz każdy stoi po swojej stronie barykady zadowolony, że ma rację. A w Polsce o sierotach się jakoś dużo nie mówi tylko ściga 17-latkę, która zostawiła swoje dziecko w "Oknie Życia". Albo obcina dotację na Dom Dziecka. Pomaganie pełną gębą.
Wspominany już papież Franciszek mówił o ruszeniu się z kanapy, o działaniu, o dawaniu świadectwa. Chciałbym, żeby nam to wychodziło bardziej niż puste chęci o pomocy hen daleko. Tu na miejscu naprawdę jest sporo do zrobienia. I nie trzeba "spier..." - trzeba zapierdalać na maxa.
Jak pisać dobre felietony?
Jak pisać dobre felietony? Czy - jak Tomasz Lis - załapać pis-bakterię i walić równo po Kaczyńskich, Błaszczakach i Misiewiczach? A może lepsza jest postawa Stanisława Tyma, który (podobnie zarażony wspomnianą bakterią) czyni to w sposób tak satyryczny, że boki zrywać? A może lepsze są felietony Tadeusza Buraczewskiego w niejakiej "Gazecie Polskiej"?
niedziela, 5 lutego 2017
Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka
Sprawa Grzegorza Przemyka nie została rozwiązana. Nie doczekali tego rodzice chłopaka, nie doczekają jego przyjaciele i pewnie my nie doczekamy tego, co nazywamy sprawiedliwością. Chcemy przecież ukarania sprawców, osądzenia opieszałości tamtej prokuratury i kłamliwości systemu, w którym to miało miejsce. Po części jednak udaje się to Cezaremu Łazarewiczowi w jego książce.
Książkowa opowieść o Grzegorzu Przemyku daje początek wielowątkowej historii tamtej Polski, tamtych ludzi, zdarzeń i narracji. To nie tylko tragiczne wydarzenia w czasie matur ale również opowieść o żądzy władzy za wszelką cenę. O trzymaniu za mordę społeczeństwa, które dusiło się w tej Polsce Kiszczaków, Jaruzelskich i Urbanów. Przeraża mnie ilość kłamstw, jakie produkował ówczesny system tylko po to, by ochronić chłopców z MO, którzy z Przemyka zrobili worek treningowy. Żygać się chce czytając relację z narad partii chcącej za wszelką cenę powiedzieć, że czarne jest białe a białe jest czarne.
Płakać się chce, gdy zło zwycięża a matka nie widzi już szans na sprawiedliwość. Ryczeć się chce, gdy niewinny kierowca karetki daje sobie wmówić zbrodnię, której nie popełnił próbując wielokrotnie targnąć się na swoje życie. I raz za razem człowiek dziwi się, że ten system przetrwał tyle lat wychowując wiernych wyznawców, którzy dzisiaj piastują wysokie państwowe stanowiska. Bo przecież kiedyś to kiedyś, a teraz przeszłość nie ma najmniejszego sensu. Dlatego pewnie tak martwili się dziennikarze o Kiszczaka i jego procesy, Jaruzelskiego i jego zdrowie oraz o Urbana i jego wygłupy w internecie.
Żyjemy w ciekawych czasach, w których pani z fajną dupą ma więcej wyznawców niż mądry człowiek uczący jak żyć. Żyjemy w czasach, gdy czarne jest białe, a białe jest czarne. Gdy każdy polityk chce lepiej i więcej dla ludzi ze swojej partii. A jego przeciwnicy to świnie. Po przegranych wyborach następuje tylko zamiana miejsc.
W tym wszystkim znajduje się Łazarewicz i jego książka. Walka o sprawiedliwość, która jest passe. Mądrość w słabej rzeczywistości, widoczny ślad w historii, która uwielbia ostatnio wszystko zamiatać pod dywan.
#czytamzwoblink
Książkowa opowieść o Grzegorzu Przemyku daje początek wielowątkowej historii tamtej Polski, tamtych ludzi, zdarzeń i narracji. To nie tylko tragiczne wydarzenia w czasie matur ale również opowieść o żądzy władzy za wszelką cenę. O trzymaniu za mordę społeczeństwa, które dusiło się w tej Polsce Kiszczaków, Jaruzelskich i Urbanów. Przeraża mnie ilość kłamstw, jakie produkował ówczesny system tylko po to, by ochronić chłopców z MO, którzy z Przemyka zrobili worek treningowy. Żygać się chce czytając relację z narad partii chcącej za wszelką cenę powiedzieć, że czarne jest białe a białe jest czarne.
Płakać się chce, gdy zło zwycięża a matka nie widzi już szans na sprawiedliwość. Ryczeć się chce, gdy niewinny kierowca karetki daje sobie wmówić zbrodnię, której nie popełnił próbując wielokrotnie targnąć się na swoje życie. I raz za razem człowiek dziwi się, że ten system przetrwał tyle lat wychowując wiernych wyznawców, którzy dzisiaj piastują wysokie państwowe stanowiska. Bo przecież kiedyś to kiedyś, a teraz przeszłość nie ma najmniejszego sensu. Dlatego pewnie tak martwili się dziennikarze o Kiszczaka i jego procesy, Jaruzelskiego i jego zdrowie oraz o Urbana i jego wygłupy w internecie.
Żyjemy w ciekawych czasach, w których pani z fajną dupą ma więcej wyznawców niż mądry człowiek uczący jak żyć. Żyjemy w czasach, gdy czarne jest białe, a białe jest czarne. Gdy każdy polityk chce lepiej i więcej dla ludzi ze swojej partii. A jego przeciwnicy to świnie. Po przegranych wyborach następuje tylko zamiana miejsc.
W tym wszystkim znajduje się Łazarewicz i jego książka. Walka o sprawiedliwość, która jest passe. Mądrość w słabej rzeczywistości, widoczny ślad w historii, która uwielbia ostatnio wszystko zamiatać pod dywan.
#czytamzwoblink
sobota, 4 lutego 2017
Jak zarabiać na blogu?
Kiedy wszyscy na blogach zarabiają pomyślałem - jak starczy 32-latek - że może warto również na blogowaniu zarabiać. O żesz w mordę! O ja głupi! Blogerów nie sieją - sami się rodzą!
Bloger/blogerka to musi być ktoś - pomyślałem. Ktoś, kto studia skończył, na czymś się zna i coś sobą reprezentuje. Kiedy chciałem pisać o klasyce literatury okazało się, że chce o tym czytać 20 osób nie licząc 10 znajomych oraz 5, którzy przypadkowo trafili na stronę szukając informacji o mistrzach coachingu a nie "Mistrzu i Małgorzacie". Wiedza o Kingu przegrała z zainteresowaniem użytkowników internetu informacji o promocjach w Burger Kingu. O psychologii wiem mało - dałem sobie siana, bo nie przeprowadziłem aborcji a jak był #czarnyprotest siedziałem w pracy. Więc o czym tu pisać? - pomyślałem wyobrażając siebie jako kolejnego Tomasza Lisa czy Łukasza Warzechę polskiej frakcji patriotycznej. I myślę sobie, że zamiast grafomanii przeniosę się na instagram i zacznę wrzucać ciekawe, otagowane zdjęcia. Przecież to modne, potrzebne i w ogóle.
Myślę sobie, że będę modny tata. Wrzucę parę zdjęć synów, potaguję o wysiłku wychowawczym a potem zapiszę się na siłownię i zacznę straszyć muskularną klatą i cytatami z Freuda. Znów poszło jednak w kierunku literatury. "Inferno" Dana Browna uzyskało 14 lajków, co przegrało sromotnie z uczennicą z Gimnazjum mojej żony, która w legginsach robiła squaty. Ja nie mam takich legginsów więc myśl o 1984 polubieniach jest jak myśl o tym, że czas ucieka za szybko, choć płynie tak samo od czasu, gdy pojawiłem się na świecie.
Miałem romans ze Snapchatem. Tylko co tu pokazywać, jak człowiek 10 godzin pracuje, ludziom coś próbuje sprzedać, dzieci zawieźć i przywieźć i jeszcze ognisko rodzinne podtrzymać. Nic nie wrzuciłem przegrywając w przedbiegach z sexi dzióbkami, konsumpcją w knajpach po "Kuchennych rewolucjach" czy jakimś programie z dupy czy o dupach - sam nie wiem.
Chciałem być blogerem i na blogach zarabiać. Jak na nim zarabiać? Nie wiem. Wolę jednak to moje prozaiczne życie, które uwielbiam lajkując każdą przyjemną i nieprzyjemną chwilę. Czego Państwu również życzę.
Bloger/blogerka to musi być ktoś - pomyślałem. Ktoś, kto studia skończył, na czymś się zna i coś sobą reprezentuje. Kiedy chciałem pisać o klasyce literatury okazało się, że chce o tym czytać 20 osób nie licząc 10 znajomych oraz 5, którzy przypadkowo trafili na stronę szukając informacji o mistrzach coachingu a nie "Mistrzu i Małgorzacie". Wiedza o Kingu przegrała z zainteresowaniem użytkowników internetu informacji o promocjach w Burger Kingu. O psychologii wiem mało - dałem sobie siana, bo nie przeprowadziłem aborcji a jak był #czarnyprotest siedziałem w pracy. Więc o czym tu pisać? - pomyślałem wyobrażając siebie jako kolejnego Tomasza Lisa czy Łukasza Warzechę polskiej frakcji patriotycznej. I myślę sobie, że zamiast grafomanii przeniosę się na instagram i zacznę wrzucać ciekawe, otagowane zdjęcia. Przecież to modne, potrzebne i w ogóle.
Myślę sobie, że będę modny tata. Wrzucę parę zdjęć synów, potaguję o wysiłku wychowawczym a potem zapiszę się na siłownię i zacznę straszyć muskularną klatą i cytatami z Freuda. Znów poszło jednak w kierunku literatury. "Inferno" Dana Browna uzyskało 14 lajków, co przegrało sromotnie z uczennicą z Gimnazjum mojej żony, która w legginsach robiła squaty. Ja nie mam takich legginsów więc myśl o 1984 polubieniach jest jak myśl o tym, że czas ucieka za szybko, choć płynie tak samo od czasu, gdy pojawiłem się na świecie.
Miałem romans ze Snapchatem. Tylko co tu pokazywać, jak człowiek 10 godzin pracuje, ludziom coś próbuje sprzedać, dzieci zawieźć i przywieźć i jeszcze ognisko rodzinne podtrzymać. Nic nie wrzuciłem przegrywając w przedbiegach z sexi dzióbkami, konsumpcją w knajpach po "Kuchennych rewolucjach" czy jakimś programie z dupy czy o dupach - sam nie wiem.
Chciałem być blogerem i na blogach zarabiać. Jak na nim zarabiać? Nie wiem. Wolę jednak to moje prozaiczne życie, które uwielbiam lajkując każdą przyjemną i nieprzyjemną chwilę. Czego Państwu również życzę.
Grunt pod nogami
Ksiądz Jan Kaczkowski zaskakuje po śmierci coraz bardziej. Najpierw robiąc mi zamieszanie swoją opowieścią "Dasz radę" a teraz straciłem "Grunt pod nogami".
Wiele pytań pojawia się po śmierci ciekawej osoby. Jak wyglądała relacja księdza Jana z Bogiem? Jakie wartości były mu najbliższe? Które fragmenty Ewangelii stały się dla niego najważniejsze? To tylko niektóre z pytań, jakie znajdziecie odpowiedź w książce "Grunt pod nogami".
Grunt to twardo stąpać po ziemi i nie przestawać patrzeć w niebo. Zamiast ciągle na coś czekać - zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż Ci się wydaje - zdaje się mówić ksiądz Kaczkowski z innego - mam nadzieję, lepszego świata. Okazuje się bowiem, że wielu z nas - jeśli nie wszyscy żyjemy jakbyśmy mieli jeszcze dużo czasu. Na czytanie, na pracę, na miłość i na szczęście. Przecież ilu z nas na pytanie o to ostatnie mówi: nie, nie jestem teraz szczęśliwy - nadal szukam. Zamknięci w swoim pojmowaniu świata, w swoim zdecydowanie negatywnym osądzie rzeczywistości straszymy siebie nawzajem brakiem uśmiechu, dobrego spojrzenia i miłych gestów. Człowiek XXI wieku wilkiem człowiekowi XXI wieku. Od czasów Stachury nic się jeszcze nie nauczyliśmy. A ksiądz Kaczkowski przecież o tym mówił.
Miliony Polaków pokochały go za wyrozumiałość dla słabości drugiego człowieka, wierność sobie, błyskotliwe poczucie humoru i determinację w walce ze śmiertelną chorobą. Wydaje się jednak, że ta miłość niczego nas nie nauczyła. Nadal nie potrafimy kochać bliźniego swego jak siebie samego. Czy jest on z PiS, czy z PO czy z Syrii. Może ma problemy finansowe, może kuleje na jedną nogę albo jest kaszubskim klocem - piętnujemy jakby sąd ostateczny odbywał się tu i teraz. Stawiamy się w pozycji Absolutu a przecież wielokrotnie błądzimy bardziej niż nasz bliźni. Belka w oku naszym większa niż drzazga w jego.
Zapraszam do lektury. Kolejnej mocnej i ciekawej.
Wiele pytań pojawia się po śmierci ciekawej osoby. Jak wyglądała relacja księdza Jana z Bogiem? Jakie wartości były mu najbliższe? Które fragmenty Ewangelii stały się dla niego najważniejsze? To tylko niektóre z pytań, jakie znajdziecie odpowiedź w książce "Grunt pod nogami".
Grunt to twardo stąpać po ziemi i nie przestawać patrzeć w niebo. Zamiast ciągle na coś czekać - zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż Ci się wydaje - zdaje się mówić ksiądz Kaczkowski z innego - mam nadzieję, lepszego świata. Okazuje się bowiem, że wielu z nas - jeśli nie wszyscy żyjemy jakbyśmy mieli jeszcze dużo czasu. Na czytanie, na pracę, na miłość i na szczęście. Przecież ilu z nas na pytanie o to ostatnie mówi: nie, nie jestem teraz szczęśliwy - nadal szukam. Zamknięci w swoim pojmowaniu świata, w swoim zdecydowanie negatywnym osądzie rzeczywistości straszymy siebie nawzajem brakiem uśmiechu, dobrego spojrzenia i miłych gestów. Człowiek XXI wieku wilkiem człowiekowi XXI wieku. Od czasów Stachury nic się jeszcze nie nauczyliśmy. A ksiądz Kaczkowski przecież o tym mówił.
Miliony Polaków pokochały go za wyrozumiałość dla słabości drugiego człowieka, wierność sobie, błyskotliwe poczucie humoru i determinację w walce ze śmiertelną chorobą. Wydaje się jednak, że ta miłość niczego nas nie nauczyła. Nadal nie potrafimy kochać bliźniego swego jak siebie samego. Czy jest on z PiS, czy z PO czy z Syrii. Może ma problemy finansowe, może kuleje na jedną nogę albo jest kaszubskim klocem - piętnujemy jakby sąd ostateczny odbywał się tu i teraz. Stawiamy się w pozycji Absolutu a przecież wielokrotnie błądzimy bardziej niż nasz bliźni. Belka w oku naszym większa niż drzazga w jego.
Zapraszam do lektury. Kolejnej mocnej i ciekawej.
Dzieci kukurydzy
Podczas jeden z przeprowadzonych na potrzeby pracy doktorskiej rozmów padało pytanie dotyczące najbardziej przerażającej postaci w horrorach – nie tylko Kinga. Okazało się, że wielu ludzi boi się …. dzieci. Te małe, niewinne istoty mają siłę i moc, która sprawia, że krótkie opowiadanie Kinga wielokrotnie już było ekranizowane.
Wydane w tomie Nocna zmiana znajduje się opowiadanie o miasteczku Gatlin na środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych w stanie Nebraska. Tam, pod wpływem tajemniczych sił dzieci mordują swoich rodziców i wszystkich innych dorosłych w miasteczku i zaczynają rządzić swoimi prawami, czcząc kukurydzianego boga i wypełniając polecenie swego kapłana. W tym momencie do miasteczka przyjeżdża dwójka zbłąkanych wędrowców – Burt i Vicky, którzy najpierw znajdują trupa z poderżniętym gardłem i są atakowani radiowym przekazem, w którym padają słowa pokuta oraz zbawienia dostąpimy jedynie poprzez krew jagnięcia.
Fritz Kiersch, który podjął się reżyserii tego opowiadania w 1984 roku zachował wymowę całego opowiadania, które nie kończy się szczęśliwym finałem. Podróżnicy giną w kukurydzy, którą rządzi ten, który przechadza się między rzędami.
W 1993 roku na ekrany weszła opowieść Dzieci kukurydzy 2. Po masakrze dorosłych obywateli Gatlin, mieszkańcy sąsiedniego miasteczka przyjmują do siebie "załamane" krwawą tragedią, apatyczne, osierocone dzieci. Dziennikarz John Garrett ma nadzieję podreperować reputację reportażem o tych właśnie dzieciach. W podróż do spokojnego miasteczka, położonego wśród pól kukurydzy, zabiera ze sobą dorastającego syna Danny'ego. Wkrótce po ich przybyciu zaczyna się ciąg niepokojących zdarzeń. Seria brutalnych morderstw wywołuje nerwowe napięcie wśród mieszkańców. Z czasem przeradza się ono w niekontrolowaną histerię. John Garrett sądzi, że trafił na historię swego życia, ale wkrótce wraz z synem popada w śmiertelne niebezpieczeństwo. Odkrywa, że wszystkie wydarzenia mają związek z pewną starą indiańską legendą, a trop prowadzi na pole kukurydzy...
Rok 1994 to … Dzieci kukurydzy 3. Dwóch braci z Gatlin zostaje przydzielonych do domu zastępczego w Windy City. Młodszy z braci, który zamordował swojego ojca jest uczniem Tego, Który Przechadza Się Za Rzędami. Zabrał on ze sobą kilka nasion kukurydzy by jego mentor miał swoje miejsce. Kukurydza wyrasta i wkrótce demon zbiera świeże żniwo...
Dzieci kukurydzy 4 oraz Dzieci Kukurydzy 5 wraz z filmem Dzieci kukurydzy – Geneza dopełniają całą serię intertekstualnych relacji z jednym opowiadaniem Kinga. Nie wspomnę już o opisanych wcześniej relacjach intermedialnych – o pojawianiu się dzieci kukurydzy w filmach animowanych oraz nawiązaniu do nich w komiksie.
Wydane w tomie Nocna zmiana znajduje się opowiadanie o miasteczku Gatlin na środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych w stanie Nebraska. Tam, pod wpływem tajemniczych sił dzieci mordują swoich rodziców i wszystkich innych dorosłych w miasteczku i zaczynają rządzić swoimi prawami, czcząc kukurydzianego boga i wypełniając polecenie swego kapłana. W tym momencie do miasteczka przyjeżdża dwójka zbłąkanych wędrowców – Burt i Vicky, którzy najpierw znajdują trupa z poderżniętym gardłem i są atakowani radiowym przekazem, w którym padają słowa pokuta oraz zbawienia dostąpimy jedynie poprzez krew jagnięcia.
Fritz Kiersch, który podjął się reżyserii tego opowiadania w 1984 roku zachował wymowę całego opowiadania, które nie kończy się szczęśliwym finałem. Podróżnicy giną w kukurydzy, którą rządzi ten, który przechadza się między rzędami.
W 1993 roku na ekrany weszła opowieść Dzieci kukurydzy 2. Po masakrze dorosłych obywateli Gatlin, mieszkańcy sąsiedniego miasteczka przyjmują do siebie "załamane" krwawą tragedią, apatyczne, osierocone dzieci. Dziennikarz John Garrett ma nadzieję podreperować reputację reportażem o tych właśnie dzieciach. W podróż do spokojnego miasteczka, położonego wśród pól kukurydzy, zabiera ze sobą dorastającego syna Danny'ego. Wkrótce po ich przybyciu zaczyna się ciąg niepokojących zdarzeń. Seria brutalnych morderstw wywołuje nerwowe napięcie wśród mieszkańców. Z czasem przeradza się ono w niekontrolowaną histerię. John Garrett sądzi, że trafił na historię swego życia, ale wkrótce wraz z synem popada w śmiertelne niebezpieczeństwo. Odkrywa, że wszystkie wydarzenia mają związek z pewną starą indiańską legendą, a trop prowadzi na pole kukurydzy...
Rok 1994 to … Dzieci kukurydzy 3. Dwóch braci z Gatlin zostaje przydzielonych do domu zastępczego w Windy City. Młodszy z braci, który zamordował swojego ojca jest uczniem Tego, Który Przechadza Się Za Rzędami. Zabrał on ze sobą kilka nasion kukurydzy by jego mentor miał swoje miejsce. Kukurydza wyrasta i wkrótce demon zbiera świeże żniwo...
Dzieci kukurydzy 4 oraz Dzieci Kukurydzy 5 wraz z filmem Dzieci kukurydzy – Geneza dopełniają całą serię intertekstualnych relacji z jednym opowiadaniem Kinga. Nie wspomnę już o opisanych wcześniej relacjach intermedialnych – o pojawianiu się dzieci kukurydzy w filmach animowanych oraz nawiązaniu do nich w komiksie.
Mistrz i Małgorzata
Opowieść o miłości, religii i Rosji XX wieku w jednej książce? "Mistrz i Małgorzata" należący do kanonu literatury na zawsze już pozostanie opowieścią, której nie dorówna żadna nowoczesna literatura.
Prace nad "Mistrzem i Małgorzatą" trwały ponad trzynaście lat. Autor w klasyczny sposób odrzucał, poprawiał i weryfikował kolejne części arcydzieła czyniąc je pięknym jak jajko Faberche. Mistrz - Jeszua, Poncjusz Piłat, Małgorzata i Mistrz - to główne postaci wyłaniające się z masy postaci epizodycznych. Ukazanie na kartach powieści problemy moskiewskiej współczesności lat trzydziestych bynajmniej nie ograniczają czasowego i przestrzennego ich zasięgu. Problemy Mistrza, Bezdomnego czy Małgorzaty pokazują, że człowiek w moim odczuciu posiada kruchą psychikę, którą niszczą nawet mniejsze problemy bohaterów trafiających do psychiatryka.
Bal Szatana, niewiara w Boga czy inne negatywne wydarzenia Bułhakow umiejscawia w Rosji. Jednak takie nieszczęście może stać się przekleństwem innego narodu. Może ujawnić się w innej epoce i państwie. W tym sensie "Mistrz i Małgorzata" to przestroga dla polityków i ludzi podporządkowanych władzy. To także ostrzeżenie dla każdego - przecież w każdej sytuacji i miejscu ściera się dobro i zło, często przyjmując postać przedmiotu pożądania czy wpływu jakiejś osoby.
Piotr Fast pisze: Traktowanie powieści Bułhakowa jako arcydzieła (...) zaświadcza, iż jest to utwór o znaczeniach uniwersalnych, o dużym stopniu uogólnienia znaczeń. Niejednokrotnie w opracowaniach mówi się o mitycznej czy mitologicznej konstrukcji tej powieści, o archetypiczności jej motywów. Problem cierpienia, winy, kary, odpowiedzialności należą oczywiście do kanonu zagadnień "wiecznych" i "przeklętych"".
Czy w Polsce lepiej było, jak rządziło PO? A może PiS to ukryta opcja rosyjska? Może jednak to wszystko tylko gra pozorów, która czyni z Polaków niezłych schizofreników a zupełnie kto inny pociąga za sznurki? Kiedyś wydawało się, że "Mistrz i Małgorzata" to arcydzieło chorego umysłu. Dzisiaj patrząc na Misiewiczów, Pomaskie, Kijowskich czy Korwinów polanych słabą dawką Episkopatu, kościoła toruńskiego oraz przekrętów z VAT-em, gównianą gospodarką i słabym szkolnictwem wespół z służbą zdrowia dochodzę do wniosku, że autor "Mistrza i Małgorzaty" miał się dobrze. Bardzo dobrze.
W przeciwieństwie do nas.
#czytajklasyke
Prace nad "Mistrzem i Małgorzatą" trwały ponad trzynaście lat. Autor w klasyczny sposób odrzucał, poprawiał i weryfikował kolejne części arcydzieła czyniąc je pięknym jak jajko Faberche. Mistrz - Jeszua, Poncjusz Piłat, Małgorzata i Mistrz - to główne postaci wyłaniające się z masy postaci epizodycznych. Ukazanie na kartach powieści problemy moskiewskiej współczesności lat trzydziestych bynajmniej nie ograniczają czasowego i przestrzennego ich zasięgu. Problemy Mistrza, Bezdomnego czy Małgorzaty pokazują, że człowiek w moim odczuciu posiada kruchą psychikę, którą niszczą nawet mniejsze problemy bohaterów trafiających do psychiatryka.
Bal Szatana, niewiara w Boga czy inne negatywne wydarzenia Bułhakow umiejscawia w Rosji. Jednak takie nieszczęście może stać się przekleństwem innego narodu. Może ujawnić się w innej epoce i państwie. W tym sensie "Mistrz i Małgorzata" to przestroga dla polityków i ludzi podporządkowanych władzy. To także ostrzeżenie dla każdego - przecież w każdej sytuacji i miejscu ściera się dobro i zło, często przyjmując postać przedmiotu pożądania czy wpływu jakiejś osoby.
Piotr Fast pisze: Traktowanie powieści Bułhakowa jako arcydzieła (...) zaświadcza, iż jest to utwór o znaczeniach uniwersalnych, o dużym stopniu uogólnienia znaczeń. Niejednokrotnie w opracowaniach mówi się o mitycznej czy mitologicznej konstrukcji tej powieści, o archetypiczności jej motywów. Problem cierpienia, winy, kary, odpowiedzialności należą oczywiście do kanonu zagadnień "wiecznych" i "przeklętych"".
Czy w Polsce lepiej było, jak rządziło PO? A może PiS to ukryta opcja rosyjska? Może jednak to wszystko tylko gra pozorów, która czyni z Polaków niezłych schizofreników a zupełnie kto inny pociąga za sznurki? Kiedyś wydawało się, że "Mistrz i Małgorzata" to arcydzieło chorego umysłu. Dzisiaj patrząc na Misiewiczów, Pomaskie, Kijowskich czy Korwinów polanych słabą dawką Episkopatu, kościoła toruńskiego oraz przekrętów z VAT-em, gównianą gospodarką i słabym szkolnictwem wespół z służbą zdrowia dochodzę do wniosku, że autor "Mistrza i Małgorzaty" miał się dobrze. Bardzo dobrze.
W przeciwieństwie do nas.
#czytajklasyke
Na Zachodzie bez zmian
Czy wojna ma jakikolwiek sens? Jakie jest pokolenie powojenne - pełne dręczących wspomnień a może silniejsze niż pokolenia niewojenne? Antywojenna powieść Ericha Marii Remarque’a, niemieckiego weterana pierwszej wojny światowej pokazuje, że przemoc nie ma żadnego sensu.
Książka opowiada o grupie szkolnych przyjaciół, którzy za namową swojego nauczyciela zaciągają się do wojska. Młodzieńcze ideały i chęć walki za kraj okazują się niczym w porównaniu z okrucieństwem wojny. Koledzy ze szkolnej ławki patrzą na śmierć innych i sami uczą się umierać. To zresztą najstraszniejszy element książki - ciągła obecność śmierci, która staje się normą w planie dnia każdego młodego żołnierza.
Okazuje się, że wymarzony przez 19-letniego Baumera - jednego z bohaterów opowieści mundur nie ma właściwości magicznych. Kule dziurawią go bez problemu. Strachu nie da się pod nim ukryć. A co najlepsze - nie dodaje nikomu odwagi - w wrogiej armii wzmaga zaś gniew, nienawiść i chęć przelewania krwi.
Pokolenie "unicestwione przez wojnę" - pisze autor "Na Zachodzie bez zmian". Zdecydowanie forma książki, która jest świadectwem takiej tragedii pokazuje, że ludzie przeżywający wojnę nie dość, że żyją dalej z ogromną traumą to w większości wypadków wegetują aż do smutnego końca. Autor zdaje się mówić, iż pacyfizm jest idealną formą rozwiązywania głupoty wojny. Obecne wydarzenia na Ukrainie czy w innych miejscach świata przeczą tej pięknej idei. Czy można nasze konflikty rozwiązywać inaczej? A może słuszne jest powiedzenie: Chcesz pokoju? Szykuj się do wojny?
Pięknie napisania książka, którą trzeba przeczytać.
#kanonklasyczny
Książka opowiada o grupie szkolnych przyjaciół, którzy za namową swojego nauczyciela zaciągają się do wojska. Młodzieńcze ideały i chęć walki za kraj okazują się niczym w porównaniu z okrucieństwem wojny. Koledzy ze szkolnej ławki patrzą na śmierć innych i sami uczą się umierać. To zresztą najstraszniejszy element książki - ciągła obecność śmierci, która staje się normą w planie dnia każdego młodego żołnierza.
Okazuje się, że wymarzony przez 19-letniego Baumera - jednego z bohaterów opowieści mundur nie ma właściwości magicznych. Kule dziurawią go bez problemu. Strachu nie da się pod nim ukryć. A co najlepsze - nie dodaje nikomu odwagi - w wrogiej armii wzmaga zaś gniew, nienawiść i chęć przelewania krwi.
Pokolenie "unicestwione przez wojnę" - pisze autor "Na Zachodzie bez zmian". Zdecydowanie forma książki, która jest świadectwem takiej tragedii pokazuje, że ludzie przeżywający wojnę nie dość, że żyją dalej z ogromną traumą to w większości wypadków wegetują aż do smutnego końca. Autor zdaje się mówić, iż pacyfizm jest idealną formą rozwiązywania głupoty wojny. Obecne wydarzenia na Ukrainie czy w innych miejscach świata przeczą tej pięknej idei. Czy można nasze konflikty rozwiązywać inaczej? A może słuszne jest powiedzenie: Chcesz pokoju? Szykuj się do wojny?
Pięknie napisania książka, którą trzeba przeczytać.
#kanonklasyczny
czwartek, 2 lutego 2017
Co oglądają poczytni pisarze? Netflix według Stephena Kinga
W swojej książce "Danse Macabre" Stephen King załączył listę stu filmów, które były inspiracją dla niego.
Sztorm stulecia | Stephen King | Recenzja
Stephen King jako scenarzysta jest porównywalnie tak samo płodny jak autor książek. Wyprodukowany przez telewizję ABC doczekał się również wersji papierowej wydanej przez Pocket Books (w Polsce wydało go wydawnictwo Prószyński i s-ka).
Skąd pomysł na Sztorm Stulecia?
O ile poprzednie dwa dzieła powstały na zamówienie Sztorm stulecia, jeśli wierzyć Kingowi, chodziła za nim dłużej niż inne opowieści. Także jej wyrazistość oraz szczegóły powstania są mroczniejsze niż inne: Zazwyczaj – powiedzmy trzy czy cztery razy na pięć – wiem, w jakiej sytuacji przyszedł mi do głowy pomysł na opowieść; wiem, jaki splot wydarzeń (zwykle prozaicznych) dał historii początek (…) Czasem jednak nie potrafię sobie przypomnieć, co doprowadziło do powstania konkretnej powieści lub opowiadania (…) początkiem „Sztormu stulecia” była scena więzienna: mężczyzna, tym razem biały, siedzi na pryczy, opierając o nią pięty i trzymając ręce na podciągniętych kolanach – i patrzy przed siebie bez zmrużenia powiek.
Człowiek zły do szpiku kości
Nie był to łagodny i dobry człowiek, jakim okazał się John Coffey w „Zielonej mili”, lecz wyjątkowo zły. Może nawet w ogóle nie był człowiekiem.Ilekroć wracałem do niego myślą – jadąc samochodem, siedząc u okulisty i czekając, aż wpuści mi krople do oczu, albo, co gorsza, leżąc w łóżku przy zgaszonym świetle – wydawał mi się jeszcze straszniejszy. Wciąż po prostu siedział bez ruchu na pryczy, ale był straszniejszy. Wydawał się mniej człowiekiem, a bardziej... tym, kim był naprawdę...
Nowa Anglia - ciary mnie przeszły!
Opowieść o małej społeczności, wspólnoty, która staje przed dużym wyzwaniem jest znakiem rozpoznawczym prozy pisarza z Nowej Anglii. Zastanawia się King pisząc we wstępie – Czy słowo „wspólnota” zawsze brzmi pokrzepiająco, czy czasem potrafi zmrozić krew w żyłach? Właśnie wtedy wyobrażałem sobie żonę Mike'a Andersona, która przytula męża, szepcząc równocześnie do ucha: „Spraw, żeby [Linoge] miał wypadek”. Ciarki mnie przeszły! Wiedziałem już, że muszę przynajmniej spróbować spisać tę opowieść.
Mini seriale rządzą
Pomysł na mini – serial wydał się pisarzowi tak dobry, że uruchomił swoje znajomości. Historia była za długa na film kinowy, lecz sądziłem, że mam na to sposób. Pamiętałem, jak wspaniale układała mi się współpraca z ABC, której dostarczyłem materiał (a czasem gotowe scenariusze) do kilku tak zwanych miniseriali cieszących się całkiem niezłą oglądalnością. Skontaktowałem się z Markiem Carlinerem (producentem nowej wersji „Lśnienia”) i Maurą Dunbar (która od początku lat 90. jest moim konsultantem do spraw artystycznych w ABC). Zapytałem obojga, czy zamiast adaptacją istniejącej książki byliby zainteresowani powieścią stworzoną wyłącznie dla telewizji. Przytaknęli niemal bez namysły, a gdy skończyłem trzy dwugodzinne scenariusze zamieszczone w tym tomie, bez żadnych ingerencji w treść bez wahań i kaprysów producentów, wszedł w fazę produkcji i realizacji.
Co więc zobaczyć możemy na ekranie? Nad małą wysepką w stanie Maine zwaną Little Tall (pojawia się ona także w Dolores Clairborne) przechodzi burza śnieżna. Ludzie, odcięci od świata muszą stawić czoła swoim lękom, a także tajemniczemu przybyszowi, który każe nazywać siebie Linoge.
Nazywam się Legion
Zaczynają się dziać dziwne rzeczy, dochodzi do okrutnych zbrodni. Ludzie, coraz bardziej przerażeni i zniewoleni poznają oblicze zła, którego wcieleniem jest zagadkowy przybysz. Okazuje się, że po przestawieniu liter w jego imieniu powstaje przerażające słowo Legion, oznaczające demona. Zły duch, a właściwie jego zmaterializowana postać, odejdzie tylko wtedy, kiedy otrzyma to czego pragnie. A chce dziecka – jednego, którego pragnie wychować na swojego następcę.
Loveraft - nieśmiały autor horrorów
Zarówno krajobraz, który widzimy jak i miasteczko od razu każą nam mniemać, że będzie się działo coś strasznego. To zupełnie tak, jakbyśmy czytali H. P. Lovecrafta, który w swoim opowiadaniu tak przedstawia jedno z miast: Na widok nieskończenie długich ulic, świecących obłędną pustką i śmiercią i na myśl o ciągnących się bezkreśnie, spowitych mrokiem mieszkaniach, które wypełniały pajęczyny i wspomnienia, którymi zawładnęło teraz robactwo, ogarniał człowieka lęk i odraza, i chyba nawet najwymyślniejsza filozofia nie byłaby w stanie im się oprzeć.
Wydaje mi się, że w Little Tal mamy również od początku lęk i odrazę. Lęk przed ujawnieniem grzesznych spraw trawiących mieszkańców miasteczka. Narkotyki, zdrady, oszustwa – to tylko niektóre z uczuć, jakie wychodzą na jaw przez działanie Legiona. Ten z postaci, którą znamy z Ewangelii św. Łukasza (A Jezus zapytał go: Jak ci na imię? On odpowiedział: Legion, bo wiele złych duchów weszło w niego.) zmienia się w sędziego, który każe na złe czyny.
Postać ta w sztuce nie została przecież wprowadzona przez Stephena Kinga. Wymienić należy tu film Egzorcyzmy Emili Rose, czy Legion, które realizują w pełni mit złego i mocnego demona. King jakby go osłabił – jest oczywiście śmierć starszej pani zabitej na początku oraz zmuszanie mieszkańców do popełniania krwawych mordów – jednak główny akcent czynienia zła spływa na ludzi. To oni są winni temu, że w Little Tall miejsce ma sztorm stulecia i wszystkie zdarzenia z nim związane.
Cenzura w USA
Może to jednak nie miało tak być? Może Linogue miał być zły do szpiku kości, a ludzie to ofiary? A wszystkiemu winna cenzura telewizyjna? Czytamy we wstępie: Nie udało mi się uniknąć kłopotów. Główną wadą pracy dla ogólnokrajowej telewizji jest problem cenzury (ABC to sieć, która nadal dysponuje bronią nazywaną „działem przestrzegania norm"; redaktorzy czytają scenariusz i mówią, czego „absolutnie nie można pokazywać w amerykańskich salonach"). Zażarcie walczyłem z tymi zakazami podczas pracy nad „Bastionem" (ludność całego świata krztusi się na śmierć własnym katarem) „Lśnieniem" (utalentowany, lecz wyraźnie niezrównoważony młody pisarz bije żonę do nieprzytomności młotkiem do gry w krokieta, a potem próbuje tym samym narzędziem zatłuc syna) i była to niewątpliwie najgorsza strona całego przedsięwzięcia, porównywalna z chińskim zwyczajem krępowania stóp.
Czy "Sztorm stulecia" to "Sklepik z marzeniami"?
Prezentowana przeze mnie opowieść Kinga w swojej scenariuszowej formie podobna jest do innych jego przewodnich motywów. Pomysł społeczności, która musi zmierzyć się z problemem/ami nie jest nowy. Niech za przykład posłuży nam Sklepik z marzeniami. Tu podobnie jak w Sztormie stulecia, główną postacią jest konstabl, który może albo przerwać złą passę albo doprowadzić do ostatecznego upadku małej osady. W kolejnej, technicznie słabej powieści, Dolores Claiborn widać, że społeczność potrafi trzymać się razem i nie ujawniać szczegółów ze swojego życia. Podobnie zresztą w Miasteczku Salem, gdzie również przedstawiciel władzy policyjnej musi uratować swoich „podopiecznych” z rąk wampira.
Stephen King i sycylijska mafia
Podobne jest również miasteczko – typowe dla Nowej Anglii z ładnymi domkami, który każdy wygląda podobnie. Pozornie spokojne i bezpieczne, położone nad morzem staje się nagle piekłem na ziemi. Zło, którego nikt nie widział zaktywizowało się i dało nieźle w kość mieszkańcom. Najlepsze jest jednak to, że po zakończeniu całej historii oni, na wzór sycylijskiej mafii, wpadają w zmowę milczenia. Żyją tak, jakby się nic nie stało.
Stephen King - ważne miejsca
Stephen King to prawdziwa kopalnia wiedzy o Ameryce bez magii szklanego ekranu. Mistrz opisywania miejsc mało znanych i zapomnianych kojarzy mi się przede wszystkim z ... A jakie miejsce Ty lubisz u Kinga ?
Chester's Mill – miasteczko, w którym 21 października pojawia się tajemnicza kopuła z książki „Pod kopułą”.
Chamberlaine – miejsce akcji pierwszej powieści Kinga – Carrie.
Little Tall Island – Dolores Claiborne oraz Sztorm Stulecia dzieją się właśnie tutaj.
Duma Key – ważna wyspa w twórczości Kinga – choć zlokalizowana w okolicach Florydy to pamiętana jest z powieści Ręka mistrza
Tarker's Mill – mieścina, w której czytelnik obserwuje akcję Roku wilkołaka
Ludlow – miasteczko, w którym dzieje się akcja Mrocznej połowy
Haven – kojarzone z powieścią Colorado Kid i serialem, którego podstawą jest właśnie ta książka – Haven
Jerusalem's Lot – kojarzone przede wszystkim z Miasteczkiem Salem
Castle Rock – miejsce akcji dwóch powieści – Cujo oraz Sklepiku z marzeniami
Derry – arena zmagań bohaterów To
Gatlin, Nebraska – Dzieci kukurydzy
Estes Park, Colorado – Lśnienie
Rock and Roll Heaven, Oregon
Desperation, Nevada – Desperacja
Chester's Mill – miasteczko, w którym 21 października pojawia się tajemnicza kopuła z książki „Pod kopułą”.
Chamberlaine – miejsce akcji pierwszej powieści Kinga – Carrie.
Little Tall Island – Dolores Claiborne oraz Sztorm Stulecia dzieją się właśnie tutaj.
Duma Key – ważna wyspa w twórczości Kinga – choć zlokalizowana w okolicach Florydy to pamiętana jest z powieści Ręka mistrza
Tarker's Mill – mieścina, w której czytelnik obserwuje akcję Roku wilkołaka
Ludlow – miasteczko, w którym dzieje się akcja Mrocznej połowy
Haven – kojarzone z powieścią Colorado Kid i serialem, którego podstawą jest właśnie ta książka – Haven
Jerusalem's Lot – kojarzone przede wszystkim z Miasteczkiem Salem
Castle Rock – miejsce akcji dwóch powieści – Cujo oraz Sklepiku z marzeniami
Derry – arena zmagań bohaterów To
Gatlin, Nebraska – Dzieci kukurydzy
Estes Park, Colorado – Lśnienie
Rock and Roll Heaven, Oregon
Desperation, Nevada – Desperacja
Wystąpienia publiczne na ... Dzień dziecka
Dobre wystąpienie publiczne jest bezcenne. Przyciągać uwagę ludzi, skupiać na sobie wzrok i zainteresowanie drugiej osoby? Bezcenne. Dlatego uwielbiałem i nadal pasjonuję się pisaniem przeróżnego rodzaju mów dla różnych ludzi.
Politycy, dziennikarze czy przedsiębiorcy coraz częściej oprócz nienagannego wyglądu pragną również perfekcyjnej mowy. Zapraszam do czytania tej przygotowanej z ... okazji Dnia Dziecka.
Drogie Dzieci, witam Was w tym szczególnym dla Was dniu!
Kochani rodzice, Was także pragnę serdecznie powitać na dzisiejszej uroczystości. I od razu proszę – przymrużcie oczy na działania Waszych latorośli – niech korzystają z atrakcji dla nich przygotowanych.
Dzieciństwo to najbardziej beztroski okres w życiu człowieka. Choć pogoda ostatnimi czasy nas nie rozpieszcza, to w sercu mamy letnią siłę i radość. Dlatego też trudno określić jednoznacznie granicę wieku, za którą dziecko staje się osobą dorosłą. Różne nauki dają różne odpowiedzi na to pytanie. Myślę jednak, że podstawową refleksją powinna być odpowiedź na zagadnienie: „Ile dziecka pozostaje w nas przez całe życie?” Jak odnaleźć w sobie te cechy, które w dzieciństwie pozwalały nam na beztroski stosunek do świata i innych ludzi? Jak odnaleźć cechy, które pozwalały nam śmiać się tylko dlatego, że ktoś inny właśnie wybucha śmiechem?
Życie dorosłych jest o wiele bardziej skomplikowane. Niejednokrotnie przychodzi nam zmagać się z rozczarowaniami wynikającymi ze spotkania z niewłaściwymi ludźmi. Dziecko nie jest przygotowane na takie doświadczenia – jest bezbronne. Nie wie, co to kłamstwo, ironia, drwina, złość. Oczywiście w miarę dorastania doświadczamy także nieprzyjemnych sytuacji, które stanowią nauczkę na przyszłość – w ten sposób dziecko uczy się tego, co jest dobre, a co złe, co należy robić, a czego lepiej zaniechać.
Duża w tym rola rodziców i opiekunów, którzy muszą pomagać najmłodszym w wybieraniu odpowiedniej drogi. Sam jestem ojcem czworga dzieci i wiem, że w wychowaniu trzeba pamiętać, byście pozwolili swemu sercu na decydowanie, gdyż czasem tylko miłość potrafi rozwiązać problemy, z którymi rozum nie może sobie poradzić. Warto też zapamiętać, by nie odbierać dzieciom ich naturalnych cech, jak intuicja, fantazja, bezinteresowność, wrażliwość na piękno, osądzanie świata sercem, zdolność do wielkich uczuć. Rodzice są pierwszymi najważniejszymi nauczycielami dzieci, ale powinni mieć też w sobie pokorę i pamiętać wzorem francuskiego pisarza Antoine de Saint-Exuperego, że: „Jedynie dzieci wiedzą naprawdę, czego szukają”.
Kochane dzieci – cieszcie się jak najdłużej słodkim smakiem dzieciństwa, poznawajcie i odkrywajcie piękno świata i ludzi, zapamiętujcie wrażenia. Życzę Wam, by Wasze życie było jak najbogatsze w doświadczenia, przygody, wydarzenia, z których będziecie czerpać i piękne wspomnienia, i naukę na przyszłość.
Wspaniałej zabawy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)