W pięciomilionowej Norwegii ponad 100 tysięcy imigrantów z Polski to sporo. Jadą za lepszym życiem, pracą spełniającą ich oczekiwania i rozbudowanym socjalem. Czasem jednak wspierając się na przeróżnych forach internetowych ich strach wzbudza jedno słowo - Barnevernet. Według wielu to instytucja gorsza niż rządy Petru, Kaczyńskiego i Tuska polanego Komorowskim.
Według naszych rodaków ta instytucja zabiera dzieci, rozdziela rodziny, zastrasza i inwigiluje gorzej niż niektóre służby w czasach okupacji. Nikt nie może czuć się bezpieczny. Uderzysz dziecko lekko w pupę? Jeśli twoja latorośl powie to w szkole masz murowane kłopoty. Według prawdziwych Polaków mieszkających w Norwegii Barnevernet podburza dzieci i nakłania do składania fałszywych zeznań - byleby rodzice mieli problemy. Może na ciebie donieść nawet starsza sąsiadka czy wkurzający sąsiad - Norwegia to przecież kraj, w którym niszczyć ludzi łatwiej niż dorobić się majątku.
Tu pojawia się książka Marcina Czarneckiego. Nieskażony opiniami, jakie pojawiają się w polskich mediach bada temat, w którym stykają się dwa różne światy. Polscy i nie tylko imigranci nie rozumieją powodów i mentalności Norwegów więc bronią się przed tym i starają walczyć z czymś, co tam jest normą. Przestrzeganie i postrzeganie prawa jest tam drastycznie różne niż nasze. Dlatego właśnie Krzysztof Rutkowski nie jest tam mile widziany a Breivik wygrywa kolejne procesy pokazujące, że w więzieniu są łamane jego podstawowe prawa.
Z drugiej strony autor zauważa, że w Norwegii toczy się dyskusja o nadużywaniu kompetencji przez instytucje. Czy trzeba je reformować? Czy należy je (np. Barnevernet) zmienić? Pozostaje to wewnętrzną sprawą mroźnego kraju z północy. Tymczasem - miłego czytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz