Ostatnimi laty coraz więcej kobiet chce i pracuje w szeregach policji. Czy to wynik równouprawnienia, chęci bycia na ciągłej adrenalinie czy proza życia i potrzeba posiadania stałej pracy - nie wiem. "Niebezpieczne kobiety" Patryka Vegi nie odpowiadają na te pytania.
W rozmowach zobaczymy matki, żony i kochanki, które w przeciwieństwie do męskich przedstawicieli zawodu wielokrotnie muszą zmagać się z ciężką pracą na komisariacie, a potem w domu. Partnerzy bohaterek Vegi w dużej mierze ich nie wspierają, nie rozumieją a koniec końców porzucają na rzecz ciekawszych i młodszych towarzyszek.
Praca 24 godziny na dobę odbija się na ich zdrowiu, sposobie myślenia i działaniu. Wydaje mi się, że są jakby bardziej zimne, odporne na problemy dnia codziennego niż panie z biura, korpo czy osiedlowej piekarni. Wiadomo - nawet służba w patrolówce to trup siejący się gęsto i często, ludzkie dramaty, których nie opisali co lepsi pisarze a na ekran nie przenieśli utalentowani reżyserzy.
W tym wszystkim mamy jeszcze problem uzależnienia od alkoholu czy stany wymagające długiego leczenia u psychologa. A u Vegi wszystko przykryte jest warstwą gęsto rzucanej kurwy czy pierdolenia, które to słowa mają tworzyć tarczę ochronną. Nie tworzą.
"Niebezpieczne kobiety" czyta się doskonale jednak widać wyraźnie, że te ułożone rozmowy to tylko kolejna trafiona akcja marketingowa filmu, który niebawem wchodzi na ekrany kin. Po lekturze pozostaje współczucie dla zawodu, który nadal nie jest szanowany ani odpowiednio wynagradzany. I gdy znów czyta się o patologiach środowiska pytanie o zmiany na lepsze uważam za frajerstwo.
#czytamzwoblink
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz